Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

łego ich życia zasiał tam już ziarno, które wyrwać było zapóźno. Kniaź znał Julkę oddawna, jako wesołe dziecię, trzpiota, rozmarzoną głowę, ale nie przypuszczał, aby po tak tragicznym wypadku mogła widząc rodziców łzy, rozpacz, śmierć człowieka, któréj była przyczyną... nie upamiętać się i nie obawiać przyszłości... Co było począć? Powiedzieć ojcu i matce? było ostatnim środkiem, najgwałtowniejszym, a dla Metlicy ciosem, któregoby może nie przeżył, dla Minny... przestrogą próżną... Jéj miłość dla dziecka graniczyła ze ślepotą, a rachuby były niegodziwe... Nicby to więc może nie pomogło. Konstanty postanowił starać się widzieć z Julją sam na sam i rozmówić otwarcie.
W Mokotowie téż nie zastał ojca, który był jeszcze w mieście, i łatwo mu było dać znak Julce, aby za nim wyszła do ogrodu. Od owéj obrony i podróży nocnéj dziewczę miało wstręt coraz widoczniejszy do Konstantego, podzielała go matka także; ale Julka nie wiedząc o co chodziło, na dany znak wybiegła do ogródka.
— Panno Jujo! — rzekł kniaź — mamy coś do pomówienia bardzo serjo... proszę mnie słuchać jak brata.
Julka oczy błyszczące nic nie mówiąc skierowała na niego i poprawiła włosów.