smutnym uśmiechem. — Będę cię tylko prosił, ażebyś kilka książek odniósł Stefusiowi do koszar.
— I wziął inne? — spytał Metlica.
— Nie, innych już nietrzeba.
Znowu spojrzeli na siebie, badając się wzajemnie.
— Mój kochany opiekunie! — odezwał się po chwili książę, — to więzienie moje wiecznie trwać nie może, proces się także kiedyś rozwiązać musi... bez wątpienia źle.
— Pewno, że źle, — wtrącił Metlica z westchnieniem. — Mierzyński nic dobrego nie rokuje.
— Trzeba coś myśleć o sobie — dokończył więzień.
— Otóż to jest, trzeba czekać, — rzekł Metlica i zamilkł.
— Wziąć się muszę do jakiéjś pracy.
— Naprzykład?
— Poradź mi!
— Ja?.. o, to trudno! — począł stary. — Gdzieindziéj na bożym świecie, mówią że wszystko wszystkim otwarte. U nas inaczéj. Dla szlachcica, a co gorsza, dla księcia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/7
Ta strona została skorygowana.