Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

nazad ku Krakowskiemu, zapamiętawszy miejsce i chatę, z któréj ludzie wyszli. Nie miał się co łudzić, uniknął bardzo szczęśliwie zasadzki, któréj przynajmniéj tego dnia się nie spodziewał. Baczniejszy więc na siebie zwrócił się do mieszkania. Zdziwił się bardzo, zastawszy w bramie Metlicę, który z Hirszem rozmawiając czekał na niego, a zobaczywszy, ściskać począł.
— No! chwała Bogu, że książe cały powracasz, w śmiertelnym byłem strachu, — zawołał, — po nocy samemu chodzić! kiedy już wiedzą, żeś książe wyszedł z więzienia, a my jeszcze się nie pilnujemy...
— Miałeś dobre poczciwego serca przeczucie, — odparł Konstanty, — o niewiele szło, że mógłem niecały powrócić.
W kilku słowach opowiedział swoją przygodę. Stary słuchając pobladł.
— To nie żarty! — rzekł, — wcześnie rozpoczęli i na taki sposób.
Spojrzał na Hirsza, który brodę gładził i ramionami ruszał.
— Jużciż w biały dzień nic mi nie zrobią, — odparł obojętnie książe, — a nocą... no, będę ostrożny.
Więcéj mu w téj chwili na sercu leżało to, co się o Julce dowiedział i niepocieszająca z nią rozmowa, niż własny wypa-