mości wielkiéj, dobroci i chęci usłużenia nawet najmniejszemu... a cóż dopiero pokrzywdzonemu?
— Ależ właśnie około króla JMci skupiają się najnieprzyjaźniejsze mi żywioły.
— Nic to nie szkodzi, jéjmość moja, która zarówno ze mną dobrze mu życzy, jest krewną choć daleko rodziny. Przez nią, przez marszałkową, panią Krakowską wyrobiemy posłuchanie, usposobiemy króla.
— Ale cóż król przy najlepszéj woli pomódz mi może?
— Przejedna księcia z nieprzyjaciółmi... to główna rzecz. Może też choć proces skończony z książęty Woronieckiemi coś się da uczynić.
Konstanty słuchał z głową spuszczoną, nie przykładając serca do tego... Był wdzięczen, czuł że tą droga pójść mu się nie godzi, że toby go uczyniło niewolnikiem, niewiele los polepszając.
Podziękował więc kasztelanowi.
— Zostaw mnie pan moim losom — rzekł — znasz przysłowie stare: harda dusza w ubogiém ciele. Takim był nieboszczyk dziad, ojciec i ja. Nie prosiliśmy nigdy nawet królów o nie w świecie... i zginiemy snać niepoprawni.
Kasztelan ujął go za ręce.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/83
Ta strona została skorygowana.