Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

Około południa pobiegł Konstanty do Kapostasa, choć był wolnym od obowiązków, chciał tylko dowiedzieć się, kiedy może stanąć do pracy.
Zastał go w towarzystwie kilku osób nieznajomych, które wprędce naradziwszy się z nim, wyszły. Pryncypał jak zwykle był chmurny i milczący, przywitał księcia poważnie, polecił mu wielką oględność... a że stał z piórem za uchem, nie wypadało go wstrzymywać długo i książę zameldowawszy się tylko, wysunął.
Bankier nie powiedział mu najważniejszéj nowiny: od wczora odebrał był kilka listów z groźbami, jeśli księcia zatrzyma w biurze, obiecującemi mu niemiłe ostateczności. Parę domów szlacheckich, z któremi był w stosunkach, z tegoż powodu zażądały sum swoich i zrywały interesa.
Wszystko to uśmiech tylko wywołało na usta Kapostasa, który się wielce o to nie troszczył, a jeśli co mogło go skłonić do czynnego zaopiekowania się prześladowanym, to właśnie owe nierozsądne pogróżki.
Wyszedłszy z biura Konstanty, powrócił na Marywil... a że teraz ostrożniejszym był w istocie zdziwił się, postrzegłszy, że dwóch jakichś wcale niepozornych