Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

niemal nikogo, kasztelana i kasztelanowę tylko, mecenasa Mierzyńskiego, który milczał... wreszcie kilku ludzi poważniejszych i mieszczaństwo.
Ci, co go bronili, nie śmieli otwarcie za nim ust otworzyć, przy drzwiach zamkniętych, w małém kółku, pocichu litowali się nad losem banity.
Rodzina nieboszczyka przy całéj swéj zaciętości byłaby może skończyła na wielkim hałasie i odgróżkach, gdyby nie znalazła przedsiębiorcy, który wykonanie mściwych planów wziął na siebie. Warszawa w ciągu tego czteroletniego sejmu, tak pełnego nadziei i życia, nagromadziła w swém łonie mnóstwo wszelkiego rodzaju mniéj więcéj przyzwoitych awanturników, graczów, szalbierzy i mniemanych artystów. Płynęli tu oni ze wszystkich Europy stolic, rachując na polską gościnność, dostarczały ich prowincje, kraje sąsiednie, a ci nawet, którzy zrodzeni w Polsce, całkiem się jéj wyrzekli, powracali w nadziei jakiegoś łupu. Cudzoziemców i krajowców różnego powołania, obojéj płci, niezliczone było mnóstwo, żywiących się okruchami z tego stołu i korzystających z niezmiernéj, nienasyconéj żądzy rozrywki, która pożerała Warszawę. Począwszy od alchemistów do śpiewaków, od brzucho-