cenia kniazia, którego z fizjognomji znał, a zaręczał, że jeźli się wyskrobie, to będzie miał wielkie szczęście. Pierwsza jednak próba poszła niefortunnie i pułkownik począł myśleś o nieco artystyczniejszém podejściu, a tymczasem z oka nie spuszczał powierzonego mu młodzieńca.
Następnego dnia, gdy kniaź był jeszcze w domu, niespodziana go spotkała wizyta rotmistrza Trąby, który przychodził pierwszą razą wyzywać go na pojedynek od Padniewskiego, chociaż późniéj spotkanie do skutku nie przyszło.
Rotmistrz Trąba był prostszego kalibru rębacz, wysługujący się każdemu, kto go potrzebował, niewymowny, milczący, niemal ograniczony, ale mężny i doskonały szermierz.
Na widok jego kniaź przypomniał sobie pierwsze wyzwanie i był pewien, że je chcą odnowić, chociaż Trąba był sam. Najtrudniejszą dlań było rzeczą rozgadać się i wytłumaczyć. Rękę miał doskonałą, ale gębę do jedzenia tylko. Od progu kłaniając się miął czapkę i przeżuwał wyrazy niezrozumiałe.
— Mościdzieju książę... oto tego... proszę mi nie mieć za złe. Okoliczności... ludzka rzecz... Co chciałem mówić... Nie o tym głupim interesie z Padniewskim,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/98
Ta strona została skorygowana.