nitą strawność i byt doskonały. Jadł sławnie, pił wiernie, słuchał i spełniał cudownie.
Gdy wieczorem późnym wyszedł starosta od wojewodziny, tak był zamyślony, że noga za nogą się wlokąc, nim do mieszkania swego się dobił, na zegarach biła jedenasta. W pokoju swoim na kanapce znalazł szwagra, podpartego na łokciu i usypiającego snem dusz niewinnych, które nic nie mają na sumieniu. Paliszewski chrapał...
Wnijście starosty rozbudziło go cudownie, ręką tylko potarł po twarzy i stał już uśmiechając się na rozkazy.
— Spóźniłem się cokolwiek — odezwał się wchodząc starosta — przepraszam cię, mój kochany Julku, ale to z témi babami.
Paliszewski się uśmiechnął, nie miał on téj pasyi i wolał sztukamięs z kwiatkiem od najpiękniejszéj bogini, lecz wchodził w te pasye ludzkie i miał komizeracyą nad niemi.
Starosta zaczął rozwiązywać ogromny ów chomąt muślinowy, którym szyję miał opasaną: ciążył mu.
Paliszewski nawet pytać się nie śmiał, o jakim rodzaju bab była mowa, czekał na konfidencyą. Wtém Daliborski zbliżył mu się do ucha poufnie i z wyrazem rozmarzenia jakiegoś począł:
— Wiesz? wracam od wojewodziny.... Była tu! Mówiłem ci o niéj. Stare to moje amory! Kochałem się w niéj niegdyś szalenie i miałem łaski; kochało się i drugich wiele, choć nie wiem, czy z takim sukcesem. Byłem tak oszalał za nią, że gotowym się był ożenić, choć niewielebym po niéj wziął. Więcéj długów niż majątku... Lepiéj się stało! Wojewoda ją wziął, stary, niedługowieczny, a gdy owdowieje a odziedziczy, będzie to partya pierwsza w kraju. Ręczę ci! nikt jéj nie weźmie tylko ja!
Uderzył się po piersi.
— Czemubyś nie miał wziąć! — szepnął Paliszewski.
— Tylko, trzeba się od tego bestyi, dawnego, zapalonego jéj amanta, a dziś nieprzyjaciela głównego uwolnić.
— A wiém! wiém! — zamruczał Paliszewski — toć za nim chodzę, niewymawiając, razem z tym bałwanem Pusterskim.
— Ale co! bałwanem! a zaraz bałwanem — podchwycił Daliborski. — Jak ja tego nie lubię! to jest sąd płytki. Inne są daleko funkcye Pusterskiego, małe na oko, niemniéj potrzebne. Tacy ludzie, jak ten bałwan, bywają najużyteczniejsi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.