woda ma pod siedmdziesiąt lat, otyły, lada apopleksya pójdzie na piwo do Abrahama, a po roku i niedzielach sześciu ja się z nią ożenię; trzeba więc, nie tracąc czasu, przygotować wszystko.... Ją od tego prześladowcy uwolnić, między nim a ojcem położyć nieprzebytą zaporę. Ojciec, jeszcze słyszę, ma słabość do niego.
Ty mi jesteś potrzebnym do tego.
— Ja? ja? — spytał Paliszewski — a to jak?
— Sprowadź go na wieczerzę kawalerską do siebie, ja tam przyjdę; wszystko się zrobi.
Zadumał się Daliborski.
— Co do siostrzenicy doktora, możnaby mu dać znać o tém co się knuje i szyki pomieszać, ale! kto wié? może tak lepiéj. Niech pannę porwie, niech nowym wybrykiem się dobije; szeroko się mówić będzie o téj sprawie. Jeżeli się ożeni, to ojca obrazi, bo dumny a to mieszczanka prosta; jeżeli porwie tylko, zrobimy z tego gwałt i sprawę kryminalną. Więc, na téj drodze, dać mu pokój! mnie co innego potrzeba... Sprowadź nas tylko razem!...
Daliborski jakby pod brzemieniem jakichś myśli, westchnął smutnie parę razy. Siadł rozebrany przy stoliku, u którego z drugiéj strony oparty był Paliszewski, i począł z niezwykłym sobie, jakimś smętnym wyrazem:
— Ciężkie życie na tym świecie, mój Julku!
— Tobie? — rozśmiał się szwagier.
— A! choćby i mnie! — odparł starosta. — Na oko, nieprawdaż? — szczęśliwym się wydaję! A! bodajeś tak zdrów był. Ot, i z tą wojewodziną! Kochałem się w niéj, rachuję na nią, służę jéj, a czasem jak pomyślę, ciarki po mnie chodzą! Piękna kobiéta, ale straszna! W oczach ma coś, co trwoży, jakiś fałszywy blask, jakieś szataństwo. Wojewodzic się w niéj kochał, i, kat go wié, co między niemi było, a poszła za ojca i teraz ściga go tak, że... że...
Niedokończył mecenas.
— Kochałem się ja. Byliśmy z sobą tak blizko i dobrze, że nie można lepiéj. A kochał się szalenie generał, a włóczył się do niéj książę, którego raz u niéj o zmroku zastałem, gdy matki nie było. Wyprzysięgła mi się, że ją naszedł, że go nienawidzi. Kat ją wié, co w niéj siedzi.
Ale po wojewodzie weźmie milionową fortunę... a ja, mając w ręku ją, dorobię się dziesięć razy większéj. Ręczę za to.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.