Wojewodzic spojrzał chmurno.
— Że téż to ludzie wszystko wiedziéć muszą.
— Albo się wszystkiego domyślą — rzekł Daliborski. — Przyznasz pan, że Strańska teraz nikogo nie zbałamuci. Gdy ją miecznik brał na swoim folwarku u ekonoma, była śliczności dziewczyna, a no! dziś, na dewotkę jeszcze ujdzie, a na tak popsuty smak jak pański! ho! ho!
— Smak podobno oba na jedném kwaśném jabłku popsuliśmy! — zawołał wojewodzic — waćpan téż pokryjomu do tego szatana cholewki smaliłeś!
Daliborski się zmieszał trochę, ale na krótko; głową trząsnął:
— Durzyło się tam wielu — rzekł krótko.
— Ja się nie dziwię, bom pierwszy i najgorzéj oszalał, za co do dziś dnia pokutuję. Ale — dodał zuchowato — niéma tego złego, coby na dobre nie wyszło; teraz żadnéj kobiécie nie wierzę i gdyby się we łzy roztopiła, nie żal mi żadnéj. Imię ich wszystkich: fałsz i zdrada!
Gramy! — zawołał chwytając karty.
Starosta rad nie rad, wziął ze stołu karty także, poczęli grać i mówić o czém inném.
Podano wkrótce wieczerzę, przy któréj pustoty było wiele, a wojewodzic, jakby chciał sobie zapłacić za przykrą rozmowę, zjadliwie począł wszystkich przedrwiwać. Daliborski, któremu się téż parę razy dostało na odlew, wyniósł się gniewny. Komornik i Cześnikiewicz prychali, nie śmiejąc się zbyt oburzać, bo ich wejrzenia Paliszewskiego wstrzymywały. Po północy już tęgo napity, śpiewając na całe gardło, wojewodzic Komornika gwałtem za socyusza wziąwszy, spuścił się ze wschodów. Komornik nie był téż trzeźwy. Towarzysz przez całą drogę mu kułaki dawał i ostrzegał go za każdą razą, że się zbyt do ścian zbliża i tłucze.
Jeszcze w ulicy słychać było śpiewanie gościa, gdy Paliszewski spuścił się do szwagra.
Znalazł go złym i kwaśnym.
— A co? — zapytał Paliszewski.
— Nic! — rzekł Daliborski — Kraków nie odrazu zbudowany. Początek zły, ja się tém nie zrażam. Nie wypiera się bardzo siostrzenicy doktora: tu go ja wezmę. Bez grosza i zapasu jéj nie porwie, bo z czémże będzie uciekał? Na to pieniędzy trzeba. Fajwlowi i innym musimy zapowiedziéć, żeby mu złamanego szeląga nie pożyczali.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.