Pan wojewoda był potomkiem starego, dobrego, szlacheckiego domu, który, gdy tego zaszła potrzeba, wywiódł się od jakiegoś króla Gotów, brzmieniem swojego nazwiska; ale, w historyi kraju, dom ten nigdy znacznego i wybitnego nie uzyskał stanowiska. Gocka ta krew w żyłach przodków wojewody płynęła jakoś spokojnie i do wielkich czynów a śmiałych wystąpień nie zagrzewała. Ludzie byli zacni, możni, na majątku rośli, na znaczeniu w województwie zyskiwali, zresztą żyli dla siebie więcéj i na ustroniu.
Odznaczała ich ta dobroduszność, która była przyczyną zguby ostatniego pana wojewody. Mając syna i córkę dorosłych z pierwszego małżeństwa, w późnym wieku ociężały, z nogami, w których już pedogra (naówczas jéj aparycyi sobie winszowano, jako znaku długiego życia) założyła mieszkanie, dał się młodziuchnéj wziąć panience i wystrychnąć na męczennika. Widzieliśmy już potrosze czém panienka była, ta może byłaby sobie innémi drogami szukała szczęścia z piękną twarzyczką a małém mieniem, gdyby nie matka, kobiéta w przewrotności i zepsuciu ją przewyższająca.
Była to saskich owych dobrych czasów wychowanica, w których się Augusta II tradycye żywe jeszcze utrzymywały. Matka Denhoffowéj, pani Bielińska była dla innych wzorem. Za jéj przykładem szła ta pani i sama rozpoczęła konkury około bogatego, niedołężnego wojewody, obrachowawszy dobrze piękność córki, jego słabość, licząc i na to, że nie mógł być długowiecznym. Wojewodzie ożenienie z młodziuchną, sławną z piękności i żywego temperamentu Dosią, ani się śniło, gdy mu matka sama stręczyć ją i w najrozmaitszy sposób zbliżać go do niéj zaczęła.
Wiedziała dobrze o zalotności Dosi, o mnogich jéj konkurentach, o szalonéj miłości wojewodzica, którego raz sama, zastawszy w córki