pokoju, odprawiła z domu. Wszystko to nie powstrzymało jéj, owszem może przyśpieszyło swatanie gwałtowne wojewodzie.
Pomiędzy matką a córką na cztery oczy niemało się scen odegrało gwałtownych, w końcu Dosia, gdy się świat tego najmniéj spodziewał, jednego poranku, pocichu u Ś. Krzyża zaślubioną została wojewodzie.
Starzec dał się opanować, ująć, związać; taił się przed własnym synem dostrzegłszy, iż był małżeństwu przeciwnym; ukrywał przed córką. Fakt spełniony Warszawa przyjęła zdumieniem, niedowiarstwem, niektórzy oburzeniem, bo o stosunkach panny z wojewodzicem wiedziano, reszta śmiechem.
Co się tam późniéj w pałacu wojewody działo, który, kochając syna, koniecznie go chciał miéć przy sobie, gdy młoda macocha pozbyć się go usiłowała; o tém mówiono wiele, rożnie, nikt szczegółów nie wiedział.
Złośliwsi utrzymywali, że tragiczne sceny poprzedziły wygnanie syna marnotrawnego, że raz podana mu z rana czekolada, gdy ją dał pieskowi, zabiła go na miejscu; że wojewoda obwiniał go o zbrodniczą zdradę i zamach na spokój i szczęście jego domowe, i t. p. Skończyło się na tryumfie młodéj macochy, na wygnaniu syna, z zastrzeżeniem, ażeby się ojcu na oczy ukazywać nigdy nie śmiał: na wydziedziczeniu.
Lecz, od chwili, gdy się to spełniło, wojewoda, który swego pierworodnego kochał, wpadł w rodzaj smutku i melancholii, z których go nawet pieszczoty i nadskakiwania ślicznéj pani wywieść nie mogły. W opiece jéj i matki, które dom cały, służbę, wszystko co otaczało starca, pochwyciły w ręce swoje, dopuszczając do niego tylko tych, których wybierały, wojewoda zdziecinniał: postradał resztę woli, energii i rozumu.
Pilnowano go tak, iż słowa prawie wymówić nie mógł, któregoby mu nie podyktowano; robił to tylko, co dozwolono: zostawał pod najściślejszym nadzorem. A że pedogra często przykutym go do krzesła trzymała, matka i wojewodzina przyjmowały same gości i zabawiały się swobodnie.
Starościna, matka Dosi, średnich lat kobiéta, chcąca być młodą, miała wszystkie wady owych pań z czasów Augusta II, dla których życie było pasmem rozrywek. Kosztowała je wiele za młodu, potém ruina majątku zmusiła ograniczyć się bardzo; teraz gdy dostatek powracał, chciała go używać w całém znaczeniu tego wyrazu. Córka
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.