Filip się uśmiechnął, dając znak, że nateraz niéma się co obawiać.
— Jest tu, w Warszawie: przypadkiem się dowiedziałem: za pieniędzmi biega, biedaczysko.
Stary załamał ręce nabrzękłe, których palce sine ledwie mogły się rozkurczyć, pod silném wrażeniem, jakiego doznawał: zabolały go i jęknął.
Przez chwilę siedział milczący, ze łzami na oczach, potém począł coś żywo szeptać na ucho Filipowi, który mu głową potakiwał. Dali sobie nawzajem znak milczenia, wojewoda zakrył twarz rękami i pozostał tak nieruchomy. Ledwie Filip miał czas odejść od niego kroków parę, gdy z trzaskiem otwarły się owe drzwi, choć chodu ku nim słychać nie było, i na progu ukazała się pani starościna, kobiéta średniego wzrostu, dosyć otyła, z oczyma czarnemi, głęboko już zapadłemi, wybielona straszliwie i wyróżowana, strojna, cała we wstęgach, falbanach, koronkach i fantazyach.
Twarz jéj, nosząca piękności ślady, tak była ostrego i niemiłego wyrazu jak córki; fałsz czytać się na niéj zdawał cyniczny. Oczyma najprzód zmierzyła pokój i jego zakątki, podejrzliwie wpatrywała się w starego sługę, i zawołała:
— Jeszcze nie w łóżku? A po co wojewoda siedzi tak długo, nogi spuszczone brzękną. Po co? Z gości tu nikt nie przyjdzie.
— Dajżebo mi asindźka, choć wypocząć po leżeniu, bo mi dojadło — odezwał się wojewoda jękliwie.
— A cóż to ja ze złego serca radzę? Ot! to piękna wdzięczność za to, że się koło jegomości ma staranie.
Zwróciła się do Filipa.
— Jeżeli wojewoda nie jadł, niech potrawkę i jaja przyniosą — rzekła — ale więcéj nic! tak doktor dysponował. A potém pozamykać i do łóżka.
Dobranoc!
Wojewoda kiwnął głową, starościna wyszła.
Salony były tego dnia pełne i wrzawliwe. W gabinecie obok wielkiéj sali bawialnéj, Tomatys z krzyżykiem maltańskim u fraka, ciągnął bank u stolika, do którego trudno się było docisnąć. Duchowny jakiś w fioletach, z twarzą zgniłéj cery, pofałdowaną, odrażającą, przed którym leżały dwa rozłamane rulony dukatów, poniterował namiętnie. Kilku mężczyzn w mundurach gwardyi, jeden w jakimś cu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.