— Zmiłuj się Suchorzesiu, duszo moja! broń Boże schrypniesz, kto za nas wszystkich mówić będzie na sejmie. Szanuj swój znakomity głos, jest nam potrzebny, a ty jesteś tubą, przez którą my mówić mamy: tyś usty naszemi.
Trudno było Suchorzewskiego powstrzymać gdy się rozpalił, hamowano go nadaremnie, podnosił głos aż do wrzasku.
— On jest jak koń tabunny, co gdy pot poczuje, niéma na niego rady... nosi! — zawołał hetman.
— Suchorzesiu! zaklinam cię na wnętrzności Republiki, która cię na świat wydała, hamuj zapał i oszczędzaj animuszu. Wyekspensujesz się, wyszepczesz, a my bez ciebie...
— Nie bój się, hetmanie! — zawołał Suchorzewski, szeroką dłonią tłukąc się w pierś chudą — stanie mi głosu i animuszu w obronie źrenicy wolności naszéj. Stanę przeciw nowatorom jako mur, stanę i nie ustąpię... zobaczycie... Czego nikt nie będzie się ważył, ja wypowiem.
Hetman się pochylił do ucha Benedyktowi Hulewiczowi.
— A co? — spytał.
Dowcipny Hulewicz odparł pocichu.
— Dalipan, prawda! czego się nikt nie waży, on mówi: nawet głupstwa!
Suchorzewski tymczasem, wśród ogólnego śmiechu, ciągnął daléj o źrenicy, o despotach i o nikczemnych konspiratorach, którym się śniło szlachtę zrównać z chłopami.
— Paradny Suchorzewski! niéma równego! — szeptał hetman.
— Przepraszam — rzekł Hulewicz — a kasztelan łukowski?
— Ba! jest różnica — odezwał się Branicki. — Kasztelan łukowski śmiało prawi, nawet brednie, ale zimno. Suchorzewski ma ukrop w gębie... To coś znaczy.
— Gdyby miał smak w niéj! — dodał Hulewicz.
Tak rozprawiano, gdy odedrzwi wchodowych dał się słyszeć śpiew. Były to dwa głosy, jeden udający dyszkant fałszywy, drugi wtórujący mu basem.
Znana pieśń:
A kto nie wypije,
Tego we dwa kije:
Łupu, cupu,
Cupu, łupu:
Tego we dwa kije!