W pasyą go to wprawiło.
Wojewodzic z flegmą zbierał karty po podłodze, po stoliku, nie patrząc, i stawił. Twarz miał obojętną wielkiego pana, który gra dla zabawki.
Wszyscy ciekawie się przyglądali, a co karta wyszła, śmiech się rozlegał.
Tłustemu jegomości ręce drżały, pot się lał z czoła. Casus był niepraktykowany. Powziął to najmocniejsze przekonanie, iż pierwszy dukat, ów obrzydliwy kulfon, był istotnie inkluzem i że on to robił nie kto inny, że wojewodzic wygrywał.
Prosił o pozwolenie wymienienia owego paskudnika na najprzedniejszego ze swoich: wojewodzic zezwolił. Wszyscy nań zahuczeli, że szczęście oddaje.
— Nigdym go nie miał! — odparł śmiejąc się wojewodzic.
Postawił już po raz kilkunasty wszystko co wygrał. Cała galerya otaczająca stół przestała poniterować, czekając wypadku. Tłusty ciągnął pomaluteńku, nie odkrywał odrazu kart, pot mu ciekł z czoła. Widać było, że nie szuler z profesyi, wziął się do nieswojéj rzeczy.
Ogromnym okrzykiem powitano damę kierową: — wygrała!
Bankier cisnął kartami.
Gra była z nim skończona.
Z obojętnością nawykłego do wszelkich zmian losu, wojewodzic zgarnął pomału swe złoto, napakował niém kieszenie i wiedząc że na chwilę gra została przerwaną, odszedł od stolika.
Hetman, który go dobrze znał, a był równie poufale i z nieznajomymi, obie ręce położył mu na ramionach i szepnął do ucha:
— Nieprawda? udało ci się?
— Nieźle — rzekł obojętnie wojewodzic — tém bardziéj, żem tego szelmostwa potrzebował.
Podano kielich, wychylił jeszcze i siadł. Dawano wieczerzę, poszedł obudzić Kazia, ale tego się doszturchać nikt nie mógł; zostawiono więc go chrapiącym na kanapie.
Hetman był w rzadkim humorze, towarzystwo dobrane, wojewodzicowa odjechała, pozostali więc mieli swobodę zupełną.
Wzięła się pijatyka straszliwa, a Wicek, który już dawno w tak dobraném nie bywał gronie, odzyskawszy przytomność jakimś sposobem cudownym, dokazywał tak, iż hetman nieustannie go całował, nie mogąc się nim nacieszyć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.