Kilku usnęło, a Wicek siadł na ławie spocząć trochę. Spać mu się nie chciało, ale głowa rozpalona szumiała.
Na zakończenie téj szalonéj wyprawy potrzebował awantury jeszcze. Palce go świerzbiały. Na Woli jednak nie znalazł nikogo do wyszydzenia, podrażnienia i wybicia się. Przesiedziawszy chwilę jeszcze, musiał pomyśléć o dostaniu się napowrót do miasta. Szczęściem najemna karetka, któréj właściciel odpoczywał bezwładny, ofiarowała się go przewieźć pod „Orła” na Tłomackie. Wicek się w niéj rozłożył wygodnie i przespał nim dojechał.
Rozbudził go sługa z gospody i dopomógł dojść do mieszkania.
Dzień już był jasny i wielki.
Wojewodzic więc, innego nie potrzebując na znużenie lekarstwa, oprócz zimnéj wody, mieszkanie swe całe zatopił nią, oblewając się od stóp do głów.
Z rachunku kieszeni okazało się, że mimo rozsianych po drodze dukatów, jeszcze ich zostawało około tysiąca.
Popatrzywszy na nie, rozśmiał się Wicek do siebie.
— Nigdym się nie spodziewał, ażeby Opatrzność względem mnie tak poczciwą być chciała! — rzekł cicho. — Znalazła się co się zowie ładnie. Wypadałoby do Pepity wracać zaraz, ale zobaczymy: dzień jeden nic nie znaczy.
W gospodzie zbliżała się obiadowa godzina. Na dole jadało gości dosyć, stół był zawsze obsadzony, a po jedzeniu nieraz i karty nań wychodziły. Wszystkim, oprócz wojewodzica, było wiadomo, że pod „Orłem” czatowali zawsze na podróżnych, rozmaitego rodzaju kawalerowie de bona fortuna, cudzoziemscy i domorośli, starając się zawiązywać znajomości, wyciągnąć na grę, czasem podejmując się przyjemne ułatwić stosunki z płcią piękną.
Niejeden już padł ofiarą tych ichmościów, co nie przeszkadzało innym łapać się na ten sam lep i przypłacać drogo dobrowolność swoję.
Wojewodzic wystroiwszy się, odświeżony, spuścił się na dół nucąc i kręcąc wąsa. Wygrane pieniądze czyniły go jakby innym człowiekiem. Miały one wpływ na niego ogromny, bez nich często tracił na duchu, żart miał gorzki, humor drażliwy; gdy mu na nich nie zbywało, wesołość odzyskiwał i dużo przebaczał, nie kąsając tak zjadliwie, w śmiech obracając wszystko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.