dy, ojca tego, z którym mówił, było-li to przypadkowém, czy umyślném? zgadnąć trudno. Stało się wszakże, iż gdy tych słów domawiał:
— Stary rogacz i ciemięga!
Wojewodzic podniósł się nieco, rękę wyciągnął i z najzimniejszą krwią, dawszy mu w twarz, siadł jeść daléj.
Wszyscy czteréj porwali się na niego z wrzawą okrutną. Na stoliku poza wojewodzicem leżała szabla jego i musiał za nią pochwycić. Francuza, dobywającego szpady, przyjaciele pohamowali, inni goście nadbiegli w pomoc wojewodzicowi i sprawa skończyła się wyzwaniem, tegoż dnia na Wolę.
Obiad spokojnie rozpoczęty skończył się burzliwie, kapitan ze swymi wyszedł zaraz, a wojewodzic, któremu nigdy oczekiwanie rąbaniny apetytu nie psuło, obiad swój i wino dokończył z taką zimną krwią, jakby się nic nie stało.
Pojedynek umówionym był na poobiedzie. Nie miał czasu ani ochoty może wojewodzic szukać sobie sekundanta i postanowił stawić się sam na placu. Przytomni zwadzie, radzili mu się opatrzyć w towarzyszów, zaco wojewodzic podziękował z uśmieszkiem.
Posiedziawszy jeszcze z pół godziny za stołem, baraszkując jaknajweseléj, Wicek wstał w końcu i śpiewając poszedł na górę, kazawszy sobie fiakra sprowadzić, z którym nazad spodziewał się powrócić.
W gospodzie pod „Orłem,” widząc go wyjeżdżającego tak nieopatrznie samego, służba głowami potrząsała szepcząc: „pojechał.” Wieczór był piękny bardzo, powietrze miłe.
W godzinę może po wyjeździć wojewodzica z pod „Orła” zjawił się tu Daliborski.
W sali na dole dwu starych polonusów grało w maryasza; starosta, który wszystkich znał, przypomniał się zaraz znajomości ich i od niechcenia spytał: czyby co niesłyszeli o awanturze dzisiejszéj, o któréj mu w ulicy coś opowiadano.
— Znam tego młodego panicza, który francuzowi tak mocno rękę przyłożył do twarzy! Co się z nim i z tamtymi stało? Nie możecie mnie nauczyć?
— I owszem! — rzekł jeden z grających — ja tu byłem, gdy się ta historya rozegrała. Że francuz dostał po pysku, nie widzę w tém nic zdrożnego. Wyzwali się, chłopak chwat, rozumu go nauczy.
— Czy już pojechał? — zapytał Daliborski.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.