polsku i po włosku, od psów, powiadam panu, od łotrów, od zdrajców; myślałam że on, impetyk taki, gotów awanturę zrobić, a ten stał, stał, słuchał, a potém jak padnie przed nią na kolana: — Moje ty bóstwo! — i t. d.
Wdowa ruszyła ramionami.
— Słuchajże pan to daléj, bo to nie koniec. Tego dnia za karę, jak się uparła ręki mu nie dać, nie dała... A była taka poruszona, że jéj łzy dziurgiem z oczów płynęły. I ten, proszę starosty, waryat, zbój, jak mamcię kocham, od tego dnia spokorniał do niepoznania.
To prawda — mówiła daléj Strańska — że gdy ona mu z oczów schodziła, a sam się ze mną został, buntował się, łajał, odgrażał, a byle ją zobaczył, inny człowiek się z niego robił.
Ja, proszę pana starosty, tak mi Panie Boże dopomóż i mojéj Helusi! gdy się zdecydowałam pomagać im, to nie inaczéj, jak do Sakramentu. Byłabym nie dozwoliła jéj porwać bez ślubu, o! już co tego, tobym była dobrze dopilnowała, dałam sobie słowo; aż okazało się, że ta ani pomocy ani rady mojéj nie potrzebowała. Kochanie kochaniem, a rozum! o to...
Już jakem się przekonała, że tu niéma się o co obawiać, więc czasami, aby im dać więcéj swobody, wyjdę do mojego pokoju, zostawię ich samych, drzwi niby przymknę, sama stanę, słucham i patrzę. To, jak mamcię kocham, satysfakcya było widzieć to dziewczę, bo to, z pozwoleniem pana, smarkate, ledwie wyrosło, a taki w tém jakiś charakter, że, mówię panu, fraszka senatorskie dziecko!
Gdy ja się tylko z pokoju wysunę, on zaraz korzystając, zbliża się. Ale, gdzie!!! ledwie się podsunie, ta już grozi. Dała mu imię pieszczone, licho wié jakie; nazywa go Czenczi, i woła nań:
— Czenczi! proszę przyzwoitym być. Masz rękę do pocałowania i siadaj na swojém miejscu, a siedź spokojnie, bo pójdę.
— Jaka bo ty jesteś niemiłosierna! — woła wojewodzic.
— Powiedziałam ci, że twoją będę, na dobrą i złą dolę, na życie i śmierć — odpowiada Pepita — dotrzymam ci, ale niech nas ksiądz zwiąże i pobłogosławi.
Więc wojewodzic, który jest wyszczekany, jak niemożna lepiéj, nuż dowodzić, że dosyć gdy Pan Bóg słyszy przysięgę; ona, tylko głową kiwa, listek gryzie w ustach, i, swoje a swoje.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.