Cóż dla tych pół-bogów znaczy biédna dziewczyna? To zabawka, za którą milion dziś dać gotowi, a jutro za okno wyrzucić.
Co mi po jego ożenieniu! Niéma mojéj Pepi! niéma! Wróci inną — ja jéj nie chcę!...
Po długich takich wyrzekaniach jednostajnie się powtarzających, Mellini ledwie się dał odprowadzić nazad do domu, gdzie wszystko szlochało i płakało, chodząc zrozpaczone po panience kochanéj.
Gawłowska dowodziła na swą obronę, że po północy jeszcze, z wieczora pannę widząc niespokojną, chodziła pod drzwi jéj podsłuchiwać, że cicho było w pokoiku i sądziła, że usnęła.
Jedna z dziewcząt, śpiących w kuchni, słyszała wprawdzie późno w nocy, jakby otwierające się drzwi na ulicę, które potém w istocie znaleziono nie zamknięte rano, ale wstać się obawiała.
Mellini nie pojmował w ostatku, jak ona sobie radę dać mogła, przypuszczał wykradzenie; Strańska, która wiedziała, że Pepi wykradła się sama, dziwiła się odwadze jéj jeszcze więcéj.
Ochłonąwszy trochę, Mellini, nie dbając już wiele o żadną kompromitacyą, pobiegł na miasto, rozpytując po sąsiednich dworkach, po ludziach, czy kto uchodzących nie widział. Wkrótce i na Winiarach i po całém mieście nie mówiono tylko o tém. Biegał nieprzytomny zaczepiając wszystkich, rozpytując nieznajomych. Wpadł nawet najniepotrzebniéj do Daliborskiego, chcąc go prosić o pomoc i radę.
Starosta, wyrozumiawszy o co chodziło, nadzwyczajnie się zdumiał. Mellini wprost, już napewno, mówił mu o wykradzeniu siostrzenicy przez wojewodzica.
— Co mi pan mówisz! panie konsyliarzu — odparł z flegmą Daliborski — ja powracam z Warszawy, wojewodzic tam jest, a pewniéj na mogiłkach niż żywy, bo go zakłuto w pojedynku. Sam na oczy moje widziałem trupa.
Doktor nie mógł już nic pojąć. Jeśli więc nie z wojewodzicem, z kim uciec mogła? Dla kogo? Znowu najstraszniejsza niepewność o los Pepity obarczyła go. Było w charakterze Daliborskiego, znęcać się nad ludźmi.
— Niéma wątpliwości — rzekł do Melliniego wprowadziwszy go do gabinetu — że waćpana siostrzenica miała jakieś stosunki z wojewodzicem, który się do niéj wieczorami podkradał. O tém wiedzieli ludzie, tylkoś waćpan był ślepy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.