Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty się ledwie trzymasz na nogach!
— Ja się ledwie przy życiu trzymam! — odparł Włoch.
— Ale cóż to jest — począł Becker — pozwól, ja cię tak opuścić nie mogę. Koledzy jesteśmy, chodź, daj mi rękę!
Może ci w czém pomocą być potrafię.
Mellini dawał z sobą robić co chciał litościwy ów towarzysz. Weszli tak na górę, mijając jedne drzwi, Becker wskazał na nie.
— Mam tu chorego — rzekł — porąbanego i pokłótego, tak iż wątpię by wyszedł cało, chociaż natura nadzwyczaj silna. Właśnie od niego powracam, i prawdziwie nie wiem, czy scena, któréj byłem tylko co świadkiem u niego, wyjdzie mu na zdrowie czy go dobije. Godzina temu może, gdym siedział przy łóżku jego opatrzywszy rany i badając gorączkę w pulsie, wtem drzwi się otwierają, wpada kobiéta, cała okurzona podróżą, jak szalona rzuca się na łóżko z krzykiem i... mdleje na jego piersiach. Ledwiem ją ocucił, ledwie téż potrafiłem chorego po tém wzruszeniu niepotrzebném uspokoić. Prawda że dziewczę jak anioł śliczne, że miłość gorąca, ale może mi dobić pacyenta.
Mellini stał, słuchał i nagle rzucił się w objęcia Beckera.
— Jéj imię! na miłość Bożą; jéj imię...
— Pepi! — odparł Becker...
Doktor ściskał go płacząc...
— Życieś mi wrócił! — zawołał...