— Nie, to nie może być! — zaczęła z wielkiém poruszeniem mówić wojewodzina. — Pierwszych dni zaręczali wszyscy, qui il etait agonisant.
— Ja temu nie wierzyłam — odparła starościna. Przyznam ci się téż, iż za bardzo niebezpiecznego nie uważam go teraz. Między nim a ojcem rozbrat jest wieczny...
— Ale póki on żyje, ja konać będę — zawołała wojewodzina, na którą cisnęła wejrzenie matka. Ten człowiek, ten człowiek, dopóki on chodzi po ziemi...
— Kochana Dosiu — odezwała się cicho starościna — tyś temu wiele winna.
Wojewodzina miała łzy gniewu w oczach, bilet, który trzymała w ręku zdarła w drobne kawałki. Wśród milczenia chwilowego drugi raz dało się słyszeć do drzwi pukanie, i drugi bilet podano pani wojewodzinie, ale ten był dłuższy i niespokojna poszła z nim do okna, a oczy troskliwéj matki za nią.
Usiłowała widocznie odgadnąć treść téj korrespondencyi, po twarzy córki, która płonęła żywym rumieńcem i bladła... Oczy z pośpiechem przebiegały papier na trzy strony zapisany.
— Cóż za lawina listów dzisiaj! — odezwała się matka, chcąc wywołać tłómaczenie.
Ale czytająca tak była niezmiernie zajęta listem, że nie słyszała głosu matki. Po długiém obracaniu na wszystkie strony, wcisnęła go do kieszeni.
— Cała historya znowu! — zawołała poruszona — ale niéma w tém nic złego... Piękny ów rycerz karczemny, uwiódł sam jakąś dziewczynę, która za nim aż tu wczoraj przyleciała. Scena patetyczna przy łóżku chorego, którego stan się, chwała Bogu, pogorszył znacznie.
— Trzeba żeby kasztelan dziś wieczór, pięknie tę historyjkę ubrawszy, staremu opowiedział; nigdy takich środków zaniedbywać nie potrzeba: nowe uwiedzenie, karczemna zwada, niech zna tego kochanego swojego pierworodnego...
Wojewodzina stała zamyślona.
— Zapewne — odezwała się — a jednak gdy stary jest chory, nie dobrze jest go gryźć i dobijać; mama wié, że na wypadek katastrofy, nasze interesa nie są poregulowane. Doktor powiada że ta pedogra może pójść do góry...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.