go gwaru stolicy. Mało go téż widywał wojewoda i przybycie starego przyjaciela było mu wielce pożądaném.
Przez żonę i matkę jéj odosobniany od świata, zamykany pod pozorem choroby, nie widując nikogo oprócz tych, których dwie jejmoście wybrały, stary nudził się i dręczył. Gdy mu oznajmiono o Mokronoskim, ręce wyciągnął chciwie, usiłował się podnieść z krzesła, wychylił się cały ku niemu, i gdy wszedł rzucił się go ściskać ze łzami, bo łzy teraz bardzo często i łatwo mu z oczów płynęły.
Mokronoski téż poruszony był widokiem chorego, którego jeszcze pamiętał żywszym, chodzącym i nie tak na zdrowiu podupadłym.
— Cóż się z tobą stało! — począł po francuzku, zbliżając się doń ze współczuciem — co ci jest?
— Pedogra!
— Ale my wszyscy ją mamy! — zawołał generał — chyba cię źle kurują, albo młoda żona nadto pieści.
Na wspomnienie żony, uśmiech jakiś dziwny skrzywił usta wojewodzie, i, jak gdyby wywołano ją temi słowy, weszła właśnie pani wojewodzina — z twarzą zarumienioną, z pałającemi oczyma, które jéj po kłótni z matką pozostały. Mokronoski pośpieszył ją powitać z wielką grzecznością, ale chłodno bardzo i ceremonialnie, chociaż młoda pani usiłowała go uśmiechami wymuszonemi skokietować i zyskać. Generał był już syt niewieścich wdzięków, pieszczot i uroków, nie dał się téż ująć łatwo.
— Panie hrabio — szepnęła mu zaraz przy powitaniu piękna wojewodzina, mój mąż jest niezmiernie osłabiony. Pewna jestem że go bytność pańska ożywi i poruszy, ale... żeby nie nadto... Męczy go teraz biédnego wszystko.
Mokronoski słuchał obojętnie, bystro patrząc w oczy mówiącéj.
— Niech się pani wojewodzina nie obawia o jego zdrowie — rzekł — znamy się dawno i blizko. Prosiłbym aby nas samych zostawić, bo mam w moim interesie kilka słów z nim do pomówienia.
Bardzo zręcznie tego krótkiego a parte użył generał, aby się pozbyć wojewodziny, która nie umiała mu odmówić, zawstydziła się, zmieszała i zaleciwszy, nader czule mężowi, aby się nie poruszał i nie męczył, przyczém nawet rączkę dała do pocałowania, co przy gościach prawie zawsze się trafiało, wyszła gniewna i nadąsana.
Starzy przyjaciele zostali sami.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.