Zdaje się że Mokronoski musiał być doskonale o stanie rzeczy w domu wojewody uwiadomionym; w chwilkę bowiem po wyjściu jego żony, poszedł do drzwi któremi się oddaliła i wyjrzał przez nie, czy ich nie podsłuchiwano: u drugich czuwał Filip.
Na te zapowiadające coś ważnego i tajemniczego przygotowania, chory spoglądał trochę niespokojnie.
Mokronoski siadł przy nim i ujął go za rękę.
— Stary mój — odezwał się — nie widzieliśmy się dawno, a otwarcie z sobą nie mówiliśmy dawniéj jeszcze. Nie gniewaj się na mnie, że się w twoje domowe wmieszam sprawy: jest to rzecz sumienia. Słyszałem żeś się wyrzekł syna z pierwszego małżeństwa?
Stary zbladł usłyszawszy to pytanie i drżący, oczyma obiegając po pokoju, z początku mówić nie mógł. Łzy znowu popłynęły mu z oczów.
— Powiesz mi że na to zasłużył — dodał Mokronoski — nie będę przeczył; musiałeś miéć ważne powody do tak stanowczego kroku. Chłopiec gorączka, szaławiła, nabroił wiele.
— Obraził, prześladował moję Dosię! musiałem — łkając rzekł wojewoda.
— Nie znam bliżéj i nie chcę nawet dowiadywać się przyczyn — mówił Mokronoski. Jestem pewny że twoja żona nie kierowała się nienawiścią, uprzedzeniem, że musiała miéć pobudki napozór słuszne, nalegając na oddalenie go; ale, kochany mój, znam doskonale i z dawna jéj matkę, starościnę, sauf respect, jestto intrygantka, bruljon i... niedobra kobiéta. Jéj to sprawą wszystko. Nie dawaj się jéj zawojować.
Stary wojewoda rozpostarł ręce, oczy podniósł ku niebu, i z głębi piersi westchnął: była to wymowna protestacya, że radby to uczynić a sił mu braknie.
— Wieszże co z nim się dzieje? — zapytał Mokronoski.
Płaczliwym głosem jęknął wojewoda.
— A! wiem! znowu awantura jakaś z prostą dziewczyną i burda w karczmie. Zwalał się już do tyla że po szynkach lega.
— Gdzież zaś! — odparł Mokronoski — nieprawdę ci szeptali. Hulaka jest, prawda, ale nieupadł tak nizko. Ta prosta dziewka jest córką doktora niegdyś Sapiehów, piękna jak anioł. Albośmy to wszyscy tych słabości nie mieli? Ostatnia zaś awantura, którą bodaj że życiem przypłaci...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.