sprawę tak prowadzić Mellini, tak wmówić w swą Pepi potrzebę powrotu, iż się nareszcie zgodziła oczekiwać na narzeczonego w Lublinie. Wojewodzic miał przybyć tam, skoroby mu stan zdrowia ruszyć się dozwolił.
Z niezmierną zręcznością prowadził całe te rokowania przebiegły Włoch, wcale co innego mając na myśli, niż to czém siostrzenicę uspokajał. Miał nadzieję, że to niefortunne małżeństwo rozerwać potrafi, że wojewodzic bałamut zapomni Pepity, a ona opłakawszy go, inny wybór uczyni. Z planem tym wiązały się rozmaite poboczne, do wykonania jego obmyślone środki. Mellini chciał powróciwszy do Lublina, rzucić ustronny dworek, przenieść się do miasta, dom otworzyć, dać czuć że wyposaży Pepi bogato, i spodziewał się że ktoś inny się jéj trafi.
— Żebym ją zaś miał dawać na stracenie w pański dom, takiemu rozpuszczonemu chłopcu, który jéj wiary nie dotrzyma, i wprowadzi ją w świat, w którym się ona popsuć musi! nigdy w świecie! Pepi się uniosła, pierwsza gorączka przeszła. Na wybryk ten nikt zważać nie będzie... Znajdę jéj innego męża.
O tém wszakże nie mówił Mellini i rolę swoję odegrywał z niezwykłą charakterowi swemu chytrością. Pepi, którą zapewniono że wojewodzic żyć będzie, dała się wziąć wujowi, była pewną że jéj ukochany słowa dotrzyma. Była prawie szczęśliwą, bo o szczęściu marzyła, a marzenie o niém, często rzeczywistość przechodzi!
Mellini rozpytywał ostrożnie Pepi, jakim sposobem mogły się zawiązać stosunki z wojewodzicem, ale, oszczędzając Strańską, nie wydało jéj dziewczę.
Gdy bryka zaszła i wdowa zobaczyła przybywających, paliła ją żądza okrutna dowiedzenia się co się stało, obawiała się jednak narazić na jaką nieprzyjemność od doktora. Cichaczem na zwiady wysłała służącą, a niebawem i Pepi nadbiegła do niéj, rzucając się jéj na szyję.
Spłakały się najprzód obie, potém rozmowa poczęła w ten sposób, że wdowa z niéj nic zrozumieć nie mogła; naostatek z obłamków i wykrzykników dowiedziała się o rzeczy, nie mogąc tylko pojąć jakim sposobem Mellini przebaczył, zgodził się na wszystko, i stał tak powolnym.
— A! — zawołała Pepi — bo ty nie wiesz jak złote serce ma ten mój wuj drogi, ty go nie znasz... Ja padam na twarz przed jego anielską
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.