Panowała nad nim, który był nawykł drugim panować. Tęsknił za nią. Dwa momenty szczególniéj tkwiły w jego pamięci: chwila, gdy po dniach kilku niebytności wrócił do dworku Strańskiéj, przejęty gniewem wściekłym dziewczęcia, i ta, gdy ją ujrzał w Warszawie u łoża swojego, rzucającą mu się na pierś skrwawioną.
Nawykły wszystko w żart obracać, na te dwie życia godziny poglądał z powagą i smutkiem. Wchodząc sam w siebie, czuł może, iż takiego przywiązania nie był wart i że mu odpowiedziéć sercem nie potrafi. Wspomnienie Pepi miłe dlań było i straszne... Jakie na takich początkach miało się rozwinąć życie? Nie groziłoż ono kajdanami i niewolą?
Wojewodzic, mimo téj obawy, pragnął powrócić do niéj. Listy, które pisała, to go niepokoiły, to uspakajały, a utrzymywały w myślach o Pepi.
Stosunek ten cały płocho rozpoczęty, mający być dodniowym, zaczynał zasłaniać całą przyszłość. Zatém szło wyrzeczenie się wszystkiego, do czego nałogiem był przyrósł, począwszy od płochych towarzyszów, gry i kieliszka, do miłostek poczętych i kończących się śmiechem, a gorycz i wstręt zostawujących po sobie.
W godzinach, gdy samnasam został, wojewodzic dobywał listy Pepi i czytał. Rad był je niemal w śmiech obrócić, a nie mógł; tryskało z nich uczucie namiętne, wyrażające się tak gorąco, że w niém i on gorzał jak w Nessusa szacie. Często nie doczytawszy, zniecierpliwiony sam na siebie, listy rzucał do szuflady, wstydząc się poruszenia, którego doznał.
Żadna zmiana w człowieku, który w ogóle mało i z trudnością się zmienia, albo raczéj modyfikuje tylko, żadna zmiana łatwo nie przychodzi. W świecie fizycznym zwierzęta, gdy linieją, ptastwo gdy się pierzy, słabnie; człowiek, gdy zrzuca z siebie nawyknienia stare, pada téż pod wysiłkiem, jakiego ta metamorfoza wymaga.
Wojewodzic bolał, chociaż zmiana w nim zapowiadała się dopiéro nie będąc dokonaną, zaledwie nazwać się mogąc rozpoczętą.
Niepokój nim owładał.
Wśród nocy zrywał się, myślał, badał, nie poznając sam siebie. Chciał powracać do niéj i lękał się.
Drugą troską, piekącą, było położenie ojca, który go odepchnął. Niémiał doń żalu, bo znał, iż to uczynił mimowoli, podbechtany, zmu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.