Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

— Filipie mój! — zawołał wojewodzic poruszony odprowadzając go do drzwi — śmiało ojcu oczy otwieraj, niech pozna i uczuje z kim ma do czynienia, a, słuchaj! powiedz mu, niech skinie, niech pozwoli, ja go uwolnię! ja!
Uderzył się w piersi.
— Niechaj się mnie nie boi — dodał wojewodzic — pójdę potém precz, jeśli mnie nie zechce, ale go oswobodzić potrzeba! Srom dla nas!...
Nie umiał Filip odpowiedziéć na to, zaszlochał, ucałował rękę, ścisnął kolana i wyszedł.
Szczęściem dla wojewodzica, tego wieczora nikt nie nadszedł do niego, mógł więc samnasam wydychać smutek, ukoić rozpacz i oburzenie; myśli nawet o Pepi ustąpiły politowaniu nad ojcem.
Pragnął zdrowia co rychléj, bo w gorącéj wyobraźni swéj marzył o wyzwoleniu wojewody.
Część dnia nazajutrz w tych myślach upłynęła. W godzinie, gdy zwykle obiadował, już mu z dołu przyniesiono nakrycie i siąść miał do samotnego stołu, gdy lokaj przez drzwi napół otwarte, podał mu kartkę drukowaną.
— Pani się pyta, czy może oddać wizytę?
— Jaka pani u licha? — spytał nieubrany i skłopotany wojewodzic.
Spojrzał na bilet, na którym stało: „Stolnikowa...” ołówkiem dopisano bez ortografii: „dawna znajoma chce się przypomniéć.”
— Ale ja jestem nieubrany.
— Pani mówi, że od chorego nie wymaga tualety.
Wojewodzic ledwie miał czas narzucić na siebie turecki szlafrok, którym go Kazio obdarzył, gdy już w korytarzu zaszeleściała suknia, zastukały koreczki i tuż wbiegła maleńka owa laleczka śliczna, którąśmy widzieli u wojewodzinéj. Wbiegła, stanęła w progu, wyciągnęła rączki obie.
— Poznajesz mnie? niewdzięczniku! — poczęła. — A widzisz, tyś o mnie zapomniał, ja dotąd cię w głębi serca mojego noszę!
— Stolnikowo dobrodziejko! — zaśmiał się rozweselony chory — w głębi serca! zmiłuj się! tylu już tam musi na mnie spoczywać, że mnie uduszą!
— A! jaki złyś się zrobił! — odparła stolnikowa szukając krzesła, które jéj podał gospodarz.