— Ale gdzież zaś! Żyją, zdrowi wszyscy trzej! Dwóch jest w Warszawie i z tymi jaknajlepiéj jestem; apres tout, wcale dobre ludziska, tylko znów na mężów, to co innego! Trzeci, pewnie w tych dniach dla rozwodu przyjedzie.
— Trzy razy rozwiedziona? — zapytał uśmiechając się wojewodzic — ale to sztuka w tak krótkim czasie.
— I sztuka było przeżyć te wszystkie przejścia! — westchnęła biédna rozwódka. — To téż straciłam cerę, świeżość...
Wojewodzic pochwycił ją za rączkę.
— Chcesz pani chyba, abym się unosił nad nią!
— A dlaczegóż nie! unoś się! — odezwała się stolnikowa. Niémam nic przeciwko temu! Ja bo się kiedyś w waćpanu kochałam szalenie, gdyś był Dosią zajęty. A zazdrosnam była!
Potrząsła główką.
— Ale my już obojeśmy starzy! przeżyliśmy dużo.
— Ja, nawet zawiele! — rzekł wojewodzic.
— A ja? wiesz? dużo, dużo i z tego wszystkiego niéma nic. Ani chwilki szczęścia. Świat mi obrzydł.
— O klasztorze myślisz, stolnikowo kochana — śmiał się gospodarz — to zawcześnie.
— A! ktoby tam o nim myślał. O! nie — prawiła stolnikowa. — Przyjechałam się rozerwać. Dałam sobie słowo, że teraz tak rychło już za mąż nie pójdę! bo to nudna rzecz.
Obejrzała się po pokoiku.
— Pfe! jakbo mieszkasz! — poczęła po chwilce. — Tak mi waćpana żal! Ale, a propos: byłam u Dosi.
Wojewodzic, który stał pochylony przy niéj, odprostował się.
— Winszuję — rzekł zimno.
— Jużciż za złe mi téj ciekawości brać nie można. Byłam ciekawa po prostu! Co się z téj twojéj Dosi zrobiło!
— Mojéj! — krzyknął wojewodzic ramionami wzruszając.
— A jużciż! przedemną niéma sekretu! Szpiegowałam was, bom była zazdrosna.
— Pozwól pani stolnikowo — przerwał opryskliwie wojewodzic — bym dla jéj ciekawości dodał, iż ta moja Dosia, dziś macocha, chciała mnie otruć czekoladą, a parę razy zbójów nasyłała na moje życie!
Krzyk się dał słyszéć i stolnikowa oczy sobie zakryła. Gdy się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.