— Ale! kochana stolnikowo! — rzekł w końcu wojewodzic trzymając jéj rączkę niewyrywającą mu się wcale — cóż ludzie powiedzą?
— Niech sobie gadają! — odparła piękna pani. — Cóż mnie to szkodzi, jestem tak jak rozwiedziona. Jeżeli po mieście szeptać będą...
— To dójdzie do wojewodzinéj — przerwał Wicek — stracisz pani u niéj zaufanie i wstęp do jéj domu.
— Więc — rzekła smutnie — jakoś to inaczéj obmyślić trzeba.
Znowu szeptano długo, naradzano się jeszcze, gdy utrapiony garson z restauracyi wpadł z barszczem na talerzu.
Stolnikowa zerwała się przestraszona. Zdaje się, że pakty jakieś zawarte zostały, bo wojewodzic odprowadził ją do sieni i z wielką wdzięcznością, po kilkakroć rączki ucałował.
Rozjaśniło mu się w oczach i poweselał znacznie.
Po obiedzie, jadący na sesyą do zamku, wpadł książę marszałek. Na dole chłopak mu, uśmiechając się, wydał sekret, że jakaś piękna pani karetą przyjeżdżała z wizytą do chorego.
— Więc już kobiéty przyjmujesz! — odezwał się książę w progu. — Któżto był? wojewodzicu?
Nie było na rękę przyznawać się wojewodzicowi, ale z księciem nie potrzebował się taić.
— A! to ta śliczna małpeczka, którą mi już pokazywano! — rzekł książę. — Zmiłujże się, bądź ostrożnym: trzy razy się rozwodziła pono, łapie mężów jak muchy i puszcza ich wyssawszy.
— Ale ze mnie niéma co ssać! — rozśmiał się ranny.
— Życie! i to coś warto! — odparł marszałek.
— Moje niewiele.
Rozmowa się zmieniła, książę chcąc wypocząć po sejmowych rozprawach, rad powtarzał plotki. Prawił więc o ostatniéj konkiecie ks. ex-podkomorzego, o ślicznéj Juźce, o Blanchardzie, o śpiewaczce włoskiéj, o awanturze w teatrze i o wieczorze w Foksalu.
Po chwilce już go niebyło, karetka toczyła się ku zamkowi.
Wieczorem list przyniesiono od Pepi. Wojewodzic wziął go do rąk z jakąś obawą i długo nie mógł otworzyć. Czego się lękał, samby był powiedziéć nie umiał. Przywiązania, które go czyniło niewolnikiem, uczucia, co go miało oderwać od życia, do jakiego nawykł. Listy Włoszki nie były sentymentalne wcale, a jednak gorąco go przejmowały. Opisywała w nich życie swoje, śmiejące się nadziejami. Wszystko w téj czynnéj główce było z góry ułożone. Zajęcia dnia ca-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.