Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.



Kilka miesięcy upłynęło. Zima miała się ku końcowi, Warszawa, choć zawsze ludna, mieniała gości, z których jedni odjeżdżali na wieś, drudzy na ich miejsce przybywali, lecz nawet po odroczeniu sejmu nie zmniejszył się napływ do stolicy.
Początek narad, pierwszy akt tego dramatu dziejowego, rozkołysał bardziéj jeszcze umysły, rzucił na stół tyle projektów, tyle reform, tyle zuchwałych planów zupełnego przeistoczenia wiekowéj Rzplitéj, iż cały kraj został niemi wstrząśnięty. Chodziło już nie o przemianę aliansów i traktatów, ale o całkowite przerobienie tego organizmu zużytego wiekami, a połatanego w ostatnich czasach dosyć niezręcznie. Nie tajono się z tém, że chciano monarchii dziedzicznéj, zniesienia liberum veto, reorganizacyi sejmów, przyznania praw włościanom, nadania swobód miastom; słowem, rzeczy niebywałych, monstrualnych, na których odgłos, partya republikańska o zgubę swobód wiekami zdobytych, krzyczała. Zcicha mówiono już nawet o wyprzedaży starostw i odjęciu ich teraźniejszym posiadaczom, ale tak strasznéj groźbie nikt jeszcze nie wierzył.
Szczęsny Potocki z powodu aliansu pruskiego, który mu się zgubnym wydawał, cofał się już nadąsany od udziału w obradach; inni jak Branicki i Rzewuski rzymskiéj republiki i prerogatyw szlacheckich bronili: obozy przeciwne się zarysowywały. Król stał jeszcze, wahając się między nimi, ale widoczném już było, że się pochyli tam, gdzie więcéj znajdzie siły, energii i życia.
Może sobie pochlebiano, że przeciwnicy nawrócić się potrafią, boć Ignacy Potocki, wódz reformatorów, stawał w obozie hetmana, który był przewódzcą opozycyi, a Stanisław Potocki gonił do Tulczyna za