Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

miast ważne jakieś wymyślał zatrudnienie i wychodził z pokoju, nie powracając rychło.
Pepi czasem mu wymawiała że jéj zostawiał doktora do bawienia.
— Alboż cię on nudzi?
— Nie, ale mnie męczy trochę.
Siedzi milczący, uśmiechający się, jak piesek któremu służyć kazano; mało mówi, a ja muszę ciągle szczebiotać.
— To bardzo przyzwoity człowiek — dodawał doktor.
— Widać, i bardzo stateczny, i rozumny i wszystko co wujaszek chce; ale mi przeszkadza, bo ja wolę być sama.
Gdy wojewodzic przychodzić już zaczął do zdrowia, i piękna Dosia coraz się więcéj trwożyła; Daliborski urządził się tak aby raz wróciwszy z Warszawy, oddać wizytę Melliniemu, i zasiąść z nim na rozmowę, obok pokoju, w którym, niby nie wiedział że się Pepi znajdowała.
— Powracam z Warszawy — odezwał się głośno — o! hałaśliwo tam i wrzawliwo, życie płynie strumieniem złotym. Aż człowiekowi żal że tam mieszkać nie może.
A po przestanku dodał:
— Zdaleka widywałem pana wojewodzica, choć rękę nosi na chustce i pobladł trochę, ale wydał mi się wcale zdrów, i na prawdę nie rozumiem tego że do narzeczonéj nie śpieszy...
Doktor milczał, a mecenas dodał ze śmiechem:
— Zwyczajnie młodość! Chce się użyć świata, póki służą lata. Gdy się ożeni, klamka zapadła, tymczasem się wyhula.
Tu, niby ciszéj, dodał:
— Mówią o amorach licznych, osobliwie ze stolnikową, przy ktoréj, bodaj czy nie w jednéj kamienicy mieszka, i albo ona u niego lub on u niéj, po całych dniach i wieczorach. A to kobiécina cale niebezpieczna! trzech mężów już przez kij przesadziła, nie licząc intermedyów i przekąsek... cha! cha!
Doktor wskazał na drzwi, mecenas usta zatulił kułakiem, robiąc minę skonfundowaną; ale Pepi słyszała wszystko.
Wzięła to za potwarz wprost, o któréj natychmiast chciała napisać wojewodzicowi, że w nią nie wierzy. Zarumieniła się, pogniewała, ale na plotkarza tylko. Była pewną, że narzeczony jéj zdradzić nie mógł, bo swoję miłość czuła gorąco, i wierzyła iż podobną wzbudzić musiała.