Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.



Zima w tym roku srogą była, ale płaciła za nią wiosna, bo gdy raz się zjawiła z ciepłym swoim oddechem, wszystko się jakby cudem zaczęło rozwijać w oczach i rośliny zdawały śpieszyć, aby czas powetować stracony. Ogrody w okolicach Warszawy, których naówczas tyle było, stroiły się już w liście i kwiaty. Nigdy może namiętność żadna tak u nas nie opanowała możniejszych, jak naówczas manja zakładania i przyozdabiania ogrodów, dzikich promenad, francuzkich wykwintnych szpalerów i rabatów, oranżeryj i trebhauzów. Należało do dobrego tonu, było dowodem wykwintnego smaku rysować planty parków, zakładać w lasach przechadzki i stroić krajobrazy najdziwaczniej częstokroć. Budowano, jak się dowcipnie wyraził Krasicki, który sam na ogrodomanię chorował, piramidy z chrustu; stawiano gołębniki w kształcie świątyń, wznoszono nowe ruiny, murowano kastele, chińskie domy i chatki wiejskie, w których wnętrzu ściany były zwierciadlane.
Słynęły naówczas opiewane przez poetów, ks. Czartoryskiéj wiejskiego pozoru, Powązki; sadził się na najdziwaczniejsze koncepta na Szulcu książę eks-podkomorzy, siedm lat pracując nad sypaniem gór i kopaniem podziemiów; księżna marszałkowa cuda kosztowne robiła w Mokotowie, choć miały pozór dość skromny, a nie licząc już wielkich panów i Szulce i Teppery i Riancour i Cabrit i Liszkiewicz mieli ogrody, miał go Bacciarelli (pod Belwederem), miał kawaler Maisonneuve i nazwał Rozkoszą, tak jak Poniński swoję posiadłość Sansgène.
Wysadzano się na fontanny, kaskady, świątynie, groty, łaźnie i t. p. Właśnie tak zwani państwo hrabiowstwo Tomatysowie urządzali się w Królikarni, nie chcąc prawdziwym panom ustąpić w niczém. Tomatys, który dużo wygrywał, a bogaciał w oczach, chciał uchodzić za bogatszego niż był, musiał więc mieć w Królikarni wszystko, co