Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

sząt, ni rozmaitych gwarów z dali dochodzących nie słyszeli. Wojewodzic trzymał malutką rączkę pięknéj pani i patrzał jéj w oczy.
— Powiadam ci — mówiła stolnikowa — że nie masz nic lepszego do zrobienia, jak się ze mną ożenić. Do twojego charakteru nikt w świecie lepiéj nie przypada. Proszę cię, co tam jakaś Włoszka, mieszczanka, córka doktora! Ani to wychowane jak my, ani żyło w naszym świecie! Zamkną cię, zardzewiejesz, przepadniesz, albo się będziesz musiał zerwać z łańcucha.
Sam mi mówisz, że chociaż ją kochałeś, już ci ta miłość wywietrzała z serca i głowy!
Dziewczynę wydadzą za cyrulika... i po wszystkiém. — Rozśmiała się wesoło.
— Nie idzie tu o doktorównę — odparł wojewodzic — choć naprawdę żal mi jéj, bo jeszcze bardzo czułe listy pisuje, choć ja jéj krótko i zimno odpowiadam; ale, moja stolnikowo, ty z nikim nie wyżyjesz długo. Już te kilka miesięcy cośmy z sobą przebyli, prawdziwy cud!
— Żaden cud! — zawołała żywo Malinka — bo ja nikogo nigdy tak nie kochałam jak ciebie!
I rzuciła mu się na szyję.
Ale w tejże chwili krzyknęła, spostrzegłszy że o parę kroków przed nimi stoi postać jakaś czarna, zakwefiona, nieruchoma. Zajęci sobą, nie widzieli jéj, chociaż, nie kryjąc się wcale, przed nimi stała już chwilę długą, i całą rozmowę doskonale słyszeć mogła.
Postać ta nieporuszona jak posąg, wkuta w ziemię, drgnęła i ręką podnosząc kwef z twarzy, na piersiach skrzyżowała dłonie. Oczy jéj czarne patrzały z dziwnym wyrazem na siedzących, była w nich boleść i — pogarda. Coś tak dumnego, pańskiego miała w sobie, jakby się czuła wyższą nad tych dwoje robaków, istotą z innego świata.
Wejrzenie jéj padło na kobiétę pomieszaną, wojewodzic chciał się zerwać z ławy, i zawołał:
— Pepi!
Ręką jakby go odepchnąć chciała, wskazała ażeby się nie zbliżał.
— Pepi! — powtórzył zmieszany wojewodzic.
Milczenie trwało długą chwilę, stolnikowa chwyciwszy silnie za rękę wojewodzica, trzymała go nie puszczając od siebie, odzyskała