już była przytomność i śmiałość całą, ciekawie wpatrując się w kobietę, w któréj odgadywała rywalkę.
Przestrach jéj przeszedł, była prawie rada, iż się historya z doktorówną w ten sposób rozwiązywała, odgadła w niéj bowiem Włoszkę wprzódy, nim wojewodzic imię wymówił.
Śmiałe dziewczę zmierzywszy oczyma wojewodzica, z palca zdjęło pierścionek powoli i rzuciło mu go pod nogi.
Drugą ręką dobyła potém puginał, który miała u pasa; błysło ostrze, popatrzała nań, i cisnęła go téż na ziemię.
— Nie! — zawołała — nie jesteś wart tragicznéj śmierci, tylko wzgardy, i ja się dla ciebie nie zabiję, bo moje życie dać za miłość takiego człowieka, nadtoby było.
Bawcie się państwo!
Ironicznie rozśmiała się, i krokiem pełnym powagi, zwolna zwróciła się w boczną ulicę i znikła.
Wojewodzic zburzony chciał biedz za nią, stolnikowa z krzykiem porwała go, uczepiła się, chwyciła tak silnie, iż ruszyć się nie mógł.
Upadł na ławkę z ustami wykrzywionemi uśmiechem gorzkim.
— Stolnikowo! rany moje! dusisz mi rękę. Nie ucieknę przecie, gonić jéj już nie będę. Co się stało, to się stało!
To mówiąc, schylił się wojewodzic, podniósł pierścionek, który na palec włożył, wziął sztylet, opatrując go z ciekawością i zawinąwszy wsunął do kieszeni.
Stolnikowa drżała przestraszona, nawet jéj długo słów brakło.
— Prawdziwa Włoszka — odezwała się nareszcie — chciała we krwi waćpana zmazać własną omyłkę... Ale muszę jéj oddać sprawiedliwość: bardzo piękna. Cieszy mnie, żeś waćpan miał dobry gust. Na scenie wydawałaby się wcale niczego, szalałaby za nią młodzież. I teraz po niefortunnie zakończonym romansie, nie pozostaje jéj nic, tylko się wprosić do teatru... Dydonę grać będzie ładnie!
Wojewodzic zadumany dawał jéj szczebiotać. Pomimo płochości jego, scena ta krótka silne na nim uczyniła wrażenie; pogarda, którą mu dziewczę rzuciło w oczy, piekła go jak policzek. Czuł, że ją kochał znowu.
Stolnikowa spojrzawszy na niego, może odgadła co się w duszy działo i chciała go rozerwać.
— Siedzisz waćpan zawstydzony i zmortyfikowany — poczęła — jakby się coś najokropniejszego stało, a powinieneś mi podziękować,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.