Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

że z méj łaski zostałeś od więzów wolny, które mu ani honoru nie czyniły, ani szczęścia nie zapewniały.
Doskonała aktorka! jak ona to wydeklamowała! Słowo daję, jabym tak nie potrafiła! Rzuciłabym się do oczów... pokąsałabym. A ta stanęła wyprostowana, poważna, udrapowała się tragicznie, i dała nam scenę!!
Poczęła się śmiać, wojewodzic wcale nie miał ochoty jéj naśladować.
Zaczynało się zmierzchać.
— Doktorówna musiała powrócić do miasta — odezwała się stolnikowa — a i nam czas, bo ja dziś muszę być jeszcze w dwu miejscach: jedźmy!
Wojewodzic machinalnie podał jéj rękę, ale był dziwnie milczący.
Malinka szukając po głowie sposobu rozchmurzenia go, nie znalazła innego nad — wino! Postanowiła go u siebie przyjąć podwieczorkiem i upoić.
Posunęła się żywo ku powozowi, a towarzysz wlókł się za nią posłuszny.
— Ale, mój wojewodzicu, nie bądźże parafianinem, i nie przybieraj takiéj miny, d’un chevalier de la triste figure! Ja tego nie lubię, i to nie jest w twojéj naturze. Jesteś wolny, masz dobrą przyjaciółkę we mnie; z ojcem zrobimy zgodę, pobierzemy się i pojedziemy do Paryża!
Prawda? — spytała, wdzięcząc się.
Na wszystko to wojewodzic uśmiechał się z goryczą. Prawie ust nie otwierając, dojechał wsunięty w głąb powozu, aż do stolnikowéj, i chciał zaraz iść do siebie, ale go gwałtem wciągnęła na górę.
— Nie puszczę cię, słowo daję — zawołała — musisz mnie odprowadzić i posiedzieć trochę. Ja, choć udaję wesołą, jestem niezmiernie poruszoną.
Natychmiast na wschodach szepnęła lokajowi słówko o podwieczorek i wino, które przyniesiono nim zrzuciła z siebie palatynkę. Zobaczywszy butelki i kieliszki, wojewodzic rzucił się na nie.
— Genialny pomysł! — zawołał — na taki frasunek nié ma na świecie lepszego lekarstwa jak rozum zalać.