Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na taki frasunek — szepnęła stolnikowa — wiész co najlepsze? drugie kochanie. Po kobiécie pocieszyć może tylko kobiéta. Zresztą, wszakżeś jéj już miał dosyć.
Wojewodzic się oburzył.
— Ja jéj nie miałem wcale! — zakrzyknął — końce palców jéj rączek musiałem całować, a zbliżyć się nie było wolno.
— Cha! cha! cha! — zaśmiała się, w ręce klaszcząc stolnikowa — Mówże to sobie komu chcesz, tylko nie mnie.
Wicek ramionami potrząsł: pił, wychylił trzy kielichy jeden po drugim, padł na kanapkę, sparł głowę na ręku i dumał. Stolnikowa przyniosła mu czwarty kieliszek.
— Pij, bo jesteś tragiczny! — rzekła — zaczynasz być nudny: nie poznaję cię. Ten wyraz: pogarda z ust dziewczyny uwiedzionéj...
— Ale, do trzystu tysięcy! — krzyknął wojewodzic — ja jéj nie uwiodłem; ona mnie wodziła, a zawiodła oto, gdzie waćpani widzisz, do tego, że mnie pożegnała — policzkiem!
— Wołałbyś sztyletem? — zapytała Malinka.
— Zapewne, że wolałbym — rzekł wojewodzic — wątpię, żeby mnie zabiła, a tak....
Spuścił głowę. Stolnikowa spoić go koniecznie chciała, i postawiła na swojém. Milczenie długie przerwał świstaniem i śpiewem, wreszcie zwykłém szyderstwem.
— Powiedz mi — odezwał się — przyznaj się, tyś ją tak zręcznie do Królikarni pokierowała? Zkądże mogła wiedzieć żeśmy tam byli?
— Ja? — krzyknęła stolnikowa — ja? co ci się dzieje! Poprzysięgam na cienie moich trzech żyjących mężów, nie ja! Tak znowu wyrafinowaną intrygantką nie jestem; ale z łatwością odgadnę, kto nam się nią przysłużył. Twój Karolek stał w bramie, gdyśmy do Królikarni jechać kazali, słyszał. Jestem pewna, że przybyłéj narzeczonéj musiał wskazać gdzie cię szukać.
Nie chcę pod ciężarem tak szkaradnego podejrzenia pozostać ani chwili.
Zadzwoniła.
— Wołać Karolka!
Zwołano do salonu chłopaka.
Wojewodzic podniósł ciężką głowę.
— Słuchaj — rzekł — pytał cię kto o mnie?
— A, panna czy pani jakaś — rzekł chłopiec.