uśmiech i wyzywające wejrzenie wielki urok miało. Akomodował się jéj we wszystkiém i podzielał przekonanie czułéj małżonki, że dla skołatanego życiem starca, spokój był nadewszystko potrzebnym, towarzystwo nużącém, odosobnienie najlepszém lekarstwem.
Zwolna więc zasadzono w krześle znowu pana wojewodę i rozciągnięto nad nim czułą opiekę.
Daleko z tém pani było wygodniéj. W salonie nawet do gości nie życzył nowy lekarz często bywać i przesiadywać długo.
Wojewoda, któremu zapisano miksturę, został zmuszony, pod groźbą najstraszniejszych następstw, zamknąć się z nią i z Filipem w swoim pokoju; tu zaś wpuszczano tylko afidowanych, innych gości odprawiając tém, że pan jest chory.
Staremu chorobę wmówić jest rzeczą w świecie najłatwiejszą, a gdy najlżejsze symptomaty niezdrowia posługują, wyobraźnia na nich dopełnia reszty. Wojewoda sam się już uznawać zaczynał słabszym.
Starościna codzień ubolewała nad cerą jego twarzy, żona się niepokoiła, wojewoda kazał Filipowi podawać zwierciadło i znajdował że istotnie wyglądał fatalnie.
Filip ruszał ramionami.
— Imaginacya, proszę jaśnie pana. Pan zdrowszy niż był; nowemu doktorowi niewiedzieć co się przywiduje... at!
— A ty to masz być rozumniejszy od niego! — mruczał wojewoda.
— Ja tam do rozumu żadnego niémam pretensyi — mówił Fiiip — a do doktorskiego temci mniéj, a no jegomości służę, niewypominając, czterdzieści lat, to mu z twarzy czytam jak z książki.
Filip kazał sobie panu język pokazać. Wzdychając dopełnił tego stary.
— Język czyściuteńki! a jak pan ma, uchowaj Boże, chorzeć, zawsze obłożony. To konował nie doktor.
Pomimo wielkiéj powagi Filipa, doktorska auctoritas przemagała, wojewoda nie wychodził.
Wieczorem się aż posprzeczali starzy przyjaciele, i Filip, co się mu nader rzadko przytrafiało, uniósł się.
— At! — rzekł półgłosem — to są babskie konszachty. Doktora odmienili, aby ten młody śpiewał co mu każą. A jejmościom, choćby obu, z tém wygodniéj gdy pana do niewoli wsadzą, bo się w pałacu rządzą gdyby szare gęsi, noc a dzień kogo chcą przyjmują — i gżą się.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.