Ostatni wyraz rozgniewał wojewodę, który zań złajał okrutnie Filipa, jak śmiał coś podobnego powiedzieć na wojewodzinę.
— Bo prawda! — zawołał rozjątrzony Filip.
Chciał nawet zaraz tego wieczora za służbę dziękować, ale gdy do téj ostateczności przyszło, oba się popłakali, i Filip pozostał.
Zdaje się, że to słowo, wyrzeczone w pasyi, utkwiło w pamięci wojewody. Powtarzał ciągle pocichu: — I gżą się! gżą!
Jejmość téż raz zamknąwszy męża z pomocą doktora, mniéj mu potrzebowała okazywać czułości, do któréj zmuszanie się wiele ją kosztowało. Rąk nawet nie dawała całować, wprost mówiąc staremu, że je ślini.
Wojewoda nic nie odpowiedział, spuścił głowę, a po wyjściu jejmości powtórzył Filipowe — I gżą się!
Czasami do jego pokoju aż dochodziły śmiechy z salonu, gdy się tam weseléj a huczniéj zabawiano niż zwykle; naówczas wojewoda chmurny, mruczał: — I gżą się!
W istocie w pałacu było wesoło: owa próba wymożenia zapisów, która się nie powiodła, nie zasmuciła zbytnio wojewodziny. Daliborski mówił, że pierwsze lody były złamane, a resztę musiano zostawić czasowi i powolnemu działaniu na umysł starego. Zdaje się, że miano osnuty plan tajemny jakiś, misterny bardzo, który zachowywano w największéj tajemnicy.
Wojewoda chorował tymczasem, trochę przez imaginacyą, trochę z nudów i niewoli; lecz że w istocie czuł się silniejszym, niż mu okazywać było wolno, klauzura niezmiernie ciężyła. Przykrzył sobie tém szczególniéj, że i żonę rzadko widywał i przyjaciół, a znajomych mu odprawiano. Filip o tém wiernie donosił.
— Był tam dziś kto? — pytał smutnie stary.
— A było! było i niemało! Dowiadywali się o pana, dobijali się, ale niepuszczono.
— Któż był? — badał wojewoda.
— Generał Komarzewski, generał Stępkowski, marszałek Raczyński, starosta Hamersztyński: albo to zliczyć!
Wojewoda się zżymał. Byłby choć plotki jakie mógł posłyszeć, coś się o sejmie dowiedziéć.
Między gośćmi trafiali się tacy zabawni ludzie, jak Benedykt Hulewicz, jak szambelan Trembecki, jak ks. Jezierski, który choć do
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.