Starościna dopomagała w tém córce, a gdy złośliwsze panie dawały jéj do zrozumienia, że wojewodzina się kompromitowała, ruszała ramionami.
— Ma très chère! — odpowiadała z przekąsem — My nic nie mówimy o innych; niech każdy patrzy siebie. Żeby téż Dosi, która się poświęciła niedołężnemu starcowi, nie wolno było trochę się pośmiać i poweselić.
W dniach gdy wielki salon mozajkowany, w którym zwykle przyjmowano we środy i soboty, bywał zamknięty, wojewodzina poufałe gronko miewała w swoim apartamencie. Mały salonik zielony przytykał do buduaru, poprzedzającego sypialnią pani. Korytarzyk tylko dzielił go od wielkich apartamentów. Na ten korytarzyk wychodziły drzwi z salonu małego i sypialni, ale te bywały zawsze zamknięte i wchód do wojewodziny w te dnie stanowiły małe wschody boczne.
Jednego wieczoru, gdy w pałacu było pusto, a Filip pana starego zostawił z różańcem w ręku, siedzącego jeszcze na łóżku po północy, bo go sen nie brał, poczciwy stary około pierwszéj ogarnął się, niespokojnym będąc o wojewodę, i poszedł na palcach zobaczyć czy téż usnął.
W apartamencie wojewodziny jeszcze ktoś był obcy, i, jak się Filip wyraził, jeszcze się gżono.
Sługa miał zwyczaj, zlekka drzwi uchyliwszy, podsłuchać i zajrzeć. Wojewoda śpiąc zwykle mocno chrapał. Nie słysząc tego głosu zwiastującego sen, Filip wejrzał czy jeszcze się różańcem zabawia, i przy świetle nocnéj lampki nie mogąc dojrzeć nic, wszedł na palcach.
Skierował się wprost do łóżka, ale jakiż był przestrach jego, gdy na niém miejsce tylko wysiedziane zobaczył: wojewody nie było.
Obejrzał się wkoło, i teraz dopiero przekonał się, że drzwi sypialnego pokoju, prowadzące do dalszych apartamentów, stały otworem. Świéca woskowa zagaszona, którą zwykle przy łóżku stawiano, znikła. Rozglądając się daléj, zobaczył że i butów rannych i szlafroka tureckiego nie było.
Ponieważ wojewoda nigdy a nigdy w nocy nie ruszał się sam z pokoju, a wyjście ztąd prowadziło do wielkiego salonu, Filip osłupiał, niemogąc pojąć co się stało ze starym. Jeżeli potrzebował czego, mógł go zawołać, bo Filip spał obok, i dzwonek od łóżka wojewody miał pod głową.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.