Chwilę długą stał sługa, niemogąc się zoryentować co pocznie... Strach ogarniał go coraz większy. Pochwycił świécę na kominie stojącą, zapalił ją ręką drżącą u lampki, i przez drzwi otwarte poszedł szukać pana.
Z sypialni wychodziło się do małego gabinetu o jedném oknie, stanowiącego rodzaj przedpokoju; za tym szedł pokój duży, zwany biblioteką, bo w nim stało parę szaf z książkami, pokój bilardowy, gdyż ta gra w modzie być zaczynała, i król dla emocyi, chętnie w nią grywał. Za bilardem była owa wielka sala mozajkowana, pokój gry, gabinet i wyjście z niego na korytarzyk, dzielący od apartamentu pani.
Ze świécą w ręku Filip przechodził z kolei wszystkie te pokoje, rozpatrując się w nich, ale wojewody nigdzie nie znalazł. Drzwi tylko zwykle zamykane, między pokojami, stały wszystkie otworem. Doszedłszy do gabinetu od korytarza, Filip uczuł mocny swąd, jakby zgaszonéj świécy woskowéj.
Przez drzwi roztworzone ciągnął wiatr z korytarza i wschodów, Filip musiał osłonić świécę, aby mu jéj nie zgasił. Z progu już ujrzał coś na ziemi leżącego, i nogą potrącił o srebrny lichtarz, w którym świécy knot jeszcze niedogasły, kopcił. Trochę daléj podedrzwiami apartamentów pani leżał bez zmysłów wojewoda.
Co go tu sprowadziło? co posłyszał czy zobaczył, iż go jak piorunem raziło? Któż odgadnie. W pokojach pani rozlegały się jeszcze śmiechy i śpiewy. Ktoś towarzysząc sobie na klawicymbaliku, wyśpiewywał francuzką piosenkę.
Ale Filip nic nie słyszał; z krzykiem przypadł do leżącego pana, podnosząc głowę jego. Wojewoda dawał jeszcze znaki życia. Stary wołał co sił miał.
Stała się najprzód cisza w pokojach, potém bieganina, i kobiéty wypadły zdziwione i wylękłe.
Nie czas było dochodzić jakim sposobem znalazł się tu wojewoda, najpilniejszą rzeczą było przenieść go do sypialni na łóżko i posłać po doktora. Widać, że musiał jeszcze pozostać ktoś z gości u wojewodziny, gdyż kareta jego w czwał popędziła po lekarza, i w kilkadziesiąt minut była z nim nazad.
Doktor nie mówiąc słowa, co rychléj krew puścił. To ocaliło życie panu wojewodzie, a że atak był pierwszy i ratunek dość prędki, nie pozostało nawet żadne sparaliżowanie po nim. Stary osłabiony mocno, nadedniem mowę i zupełną przytomność odzyskał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.