Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

— Najprzód się go trzeba pozbyć — kończyła matka — to pierwsza rzecz, potém doktora pozyskać, naostatek go zamknąć: co będzie, to będzie.
— Odprawienie Filipa niełatwe! — potrząsając głową szepnęła wojewodzina.
Daliborski słuchał i ważył.
Dobre dwie godziny radzono, rachowano, omawiano sprawę, posłano po doktora. Mecenas z nim zamknął się w gabinecie i siedział z pół godziny; wyszli z niego oba zasępieni i dopiéro po odjeździe pana konsyliarza, opowiedział starosta, iż do pewnego stopnia na niego można było rachować, lecz w warunkach, jakie zakreślił.
Lekarz chciał o ile możności pozostać biernym w téj sprawie. Radził ze swéj strony, gdy cokolwiek sił nabierze chory, wytłómaczenie się żony, porozumienie z mężem i pojednanie, choćby kosztem jakiéj sceny gwałtownéj; utrzymymał bowiem, że jako szalonego zamknąć go było trudno. Radził téż Filipa, jako niepotrzebnego świadka odprawić.
Daliborski wziął to na siebie.
Postarano się najprzód o niemłodego już sługę, który miejsce jego miał zastąpić. Cały dzień jeden zajął egzamin kandydata i instrukcye.
Gdy wszystko przygotowaném już było, mecenas posłał po Filipa.
Stary, nie domyślając się o co chodziło, przyszedł jak stał w kapocie szaréj, z chustką i tabakierką w ręku.
Daliborski chodził po pokoju.
— Jest wolą pani wojewodziny! — rzekł surowo — abyś się waćpan od usług wojewody uwolnił. Wpływ jego jest choremu szkodliwy.
Filip niezrozumiał.
— Jak? jak? — zapytał z flegmą.
— Masz waćpan pensyą dożywotnią zapewnioną taką, jaką brałeś! — dodał mecenas — i jesteś odprawiony.
— A któż-to mnie odprawia? — odezwał się Filip.
— Pani wojewodzina.
— Pani wojewodzina mnie nie przyjmowała i odprawiać niéma prawa — rzekł Filip.