— Co do prawa, zostaw asan nam, rozsądek o tém! — odparł mecenas. — Życzyłbym, nie stawiąc daremnego oporu, wynieść się, jeśli waćpan nie chcesz się dostać pod areszt i straż marszałkowską.
— Tak? — zawołał Filip.
— Tak! — potwierdził mecenas.
Nie mówiąc słowa, blady stary sługa zabierał się wychodzić.
— Za pozwoleniem! — dodał Daliborski — uprzedzam acana, że do wojewody iść mu niewolno. Wszystkie jego rzeczy są spakowane na wozie, proszę się natychmiast oddalić i nie pokazywać tu więcéj, pod rygorem kary najsurowszéj.
Wysłuchawszy tego Filip miał się ku drzwiom. O siebie mu nie szło bynajmniéj, serce miał rozdarte tém, co jego pana czekało. Gwałtowne to oddalenie zwiastowało jakiś krok zuchwały, przy którym świadka się obawiano.
Wyszedłszy do sieni, Filip się jeszcze namyślał co pocznie, gdy go dwu drabów, już nań oczekujących, zaprosiło z sobą. Wóz upakowany stał w dziedzińcu.
Za starym sługą zamknęły się wrota pałacu.
Daliborski zdecydował, że pozbycie się jego było konieczném, a plotki jakie mógł siać po mieście, nie groziły niczém, boje łatwo było odeprzéć, tłómacząc zemstą za daną odprawę. Miasto zresztą zbyt było innémi sprawami zajęte, ażeby miało zważać na gadanie starego biédaka.
Gdy się to działo w boczném skrzydle pałacu, nowy kamerdyner na palcach wchodził do pokoju wojewody. Zobaczywszy go chory osłupiał.
— Acan tu co robisz? — spytał.
— Jestem dany do usług jaśnie pana! — odezwał się przybyły. — Pan Filip nagle mocno zachorował (tak mówić mu kazano), już dwa razy krew puszczano, ale nieprzytomny i bezwładny.
Kamerdyner nowy układny był wielce i nadskakujący.
Wojewoda zerwał się, sądząc, że istotnie chory Filip leży w przedpokoju; oznajmił mu nowy, iż go zawieziono do Szarytek.
Z niedowierzaniem przyjął tę wiadomość wojewoda, milczał długo, w głowie mu się to niemogło pomieścić: Filip przed chwilą zdrowiuteńki, uśmiechnięty, posługiwał mu.
— Kiedyż zachorował? — spytał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.