nic ks. Jabłonowskiéj. Wszystko go interesowało: gramatyka Kopczyńskiego, kanał Ogińskiego, Bogusławskiego teatr, muzyka włoska i filozofia. Dyletantyzm naukowy i artystyczny daléj posuniętym być nie mógł, nieszczęściem i w polityce i w sztuce militarnéj był król téż dyletantem.
Wojewodzicowi zdawało się, że w sprawie ojca, prywatna z królem rozmowa mogła mu być pomocną. Wojewoda był zawsze wiernym sługą króla i trzymał się dworskiéj partyi. Przekonał się jednak wojewodzic, że przystęp do monarchy nadzwyczaj był trudnym.
Chociaż po powrocie z Strasburga przez jakiś czas bawiąc w Warszawie, nim go osławiono i nim się sam w oczach ludzi skompromitował, wojewodzic miał wiele znajomości; ci dawni życzliwi przyjaciele, protektorowie, teraz w ulicy udawali, że go nie poznawali, odwracali głowy, a w domu ich nigdy nie zastawał.
Wiedziano o tém, że ojciec się go wyparł i wierzono, że się to nie mogło stać bez powodów ważnych, bez ciężkiéj winy syna.
Stolnikowa, pragnąca go sobie pozyskać, pobiegła szukać dróg do króla i trafić na nie nie mogła, gdy powiedziała dla kogo je chciała otworzyć.
Księcia marszałka w Warszawie nie było. Wojewodzic postanowił pukać do wszystkich drzwi i począł od ambasadora. Tu przystęp był prawie tak trudny, jak do N. Pana, a gdy się wreszcie dostał, zbył go generał ruszeniem ramion, odpowiadając ironicznie, iż sam teraz nie bardzo z dworem był dobrze.
— Pójdź waćpan do Lucchesiniego i Buchholtza — rzekł żegnając.
Buchholtz — ciężki, milczący, zawsze roztargniony, flegmatyczny Niemiec, odmówił pod pozorem że się w to nie wdaje.
Lucchesiniego, który był bardzo w modzie naówczas, nie znał wcale wojewodzic; byłto człowiek nowy: de passage.
Austryacki de Caché, dawniéj widywany, wymówił się tém, że bardzo małe miał stosunki. W istocie ks. Czartoryski słusznie zwrócił jego uwagę na to, że partya austryacka w Polsce składała się cała „ze mnie, ciebie i mojego pieska.”
Plenipotent zakonu maltańskiego, kawaler de Maisonneuve, do którego umyślnie pojechał na Rozkosz wojewodzic, bo z nim kiedyś hulali razem i byli bardzo dobrze, choć poufałym był w Łazienkach, a wszechmogącym u ks. marszałkowéj, tak był zajęty komedyą francuzką, któréj się uczył, że chwileczki czasu niémiał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.