W ostateczności wojewodzic trafił do Ryksa, zaklinając go na wszystko w świecie, aby króla o kwadrans posłuchania błagał w interesie ojca. Starosta piaseczyński, dobry człek, uczynny gdy mógł, dał się ubłagać. Naturalnie posłuchanie to mógł otrzymać wojewodzic, przechodząc przez garderobę i w chwili gdy król się ubierał. Często nawet i w tych godzinach pani krakowska czytywała mu depesze lub król listy dyktował, trzeba więc było wybrać moment spoczynku.
Przez trzy dni z rzędu wojewodzic zrezygnowany chodził tylnémi wschodami i siedział w garderobie. Raz miał za towarzysza bogatego Izraelitę z Hamburga, drugi raz niegdyś ładną, mocno wybieloną osóbkę, która patrząc w okno wzdychała; trzeciego dnia go wpuszczono.
Z króla właśnie zdejmowano pudermantel, w atmosferze jeszcze się unosiły mgły i obłoczki pudru, woniejącego jasminem.
Stanisław August nie był już naówczas tym cudnie pięknym młodzieńcem, który w czasie koronacyi, całéj płci niewieściéj głowy zawracał; znać w nim jednak było i krew pańską i dawną piękność pełną uroku, słodyczy i uprzejmości. Słodycz ta teraz wycisnęła się na obliczu w ten sposób, iż zpod niéj troska i zasępienie przeglądało. Była maską włożoną dla świata. Zręczna postawa, śliczne ręce, oczy pełne wyrazu, czyniły króla jeszcze przystojnym mężczyzną, choć włos mu siwiał i cera zdradzała znużenie wielkie.
Nikogo nie było w gabinecie królewskim, oprócz Ryksa, który wprowadziwszy wojewodzica, natychmiast się cofnął.
Król przybrał twarz prawie surową, co u niego było nader rzadkiém. Patrzał roztargniony i niespokojny na zegar, dając do zrozumienia, iż mało miał czasu.
— Najjaśniejszy Panie! — odezwał się wojewodzic — ojciec mój szczycił się kiedyś łaską W. Kr. Mości.
— I nie postradał jéj, nie! — odparł król sucho.
— Przychodzę w jego sprawie, błagać opieki króla.
— W jego sprawie? — przerwał Stanisław August. — Jeśli się nie mylę, między wojewodą a waćpanem, z winy jego własnéj, wszystko zostało zerwaném?
— Z winy mojéj po części, ale bardziéj jeszcze przez niecną intrygę kobiéty, która...
— Proszę, bardzo proszę! — przerwał król — nic uwłaczającego pani wojewodzinie nie mówić. Znam ją i szacuję!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.