Wojewodzina usłyszawszy to żądanie, zarumieniła się mocno; widać w niéj było tłumiony gniew: szarpnęła za sznur od dzwonka tak, że go urwała i kazała czekolady przynieść.
Czekoladę wzięła za przymówkę, chodziły wieści o tym napoju, podanym niegdyś wojewodzicowi, o którym on twierdził że suczka się nim otruła. Stolnikowa, któż wié, umyślnie zapewne wybrała czekoladę, aby tę plotkę przypomniéć i nią przyjaciółkę ukąsić.
A gdy ją przyniesiono, piła tak powoli, chrupała biszkopciki tak od niechcenia, że wojewodzina patrzéć na to nie mogła.
W téj saméj chwili otworzyły się drzwi pokoju wojewody i syn wszedł; krokiem chwiejącym się postąpił ku ojcu, który do niego ręce wyciągał, i rzucił mu się do nóg ze łzami.
Wieki już, od dzieciństwa pono wojewodzic łez nie znał. Otwarły się nagle te upusty niebieskie i lżéj mu się zrobiło na sercu: uczuł się mężnym a silnym.
— Wicek! tu, w ramiona moje! — wołał stary — na szyję!
Ściskali się, a Filip téż łzy ocierał u progu.
Mówić nie mogli, na cóżby się tu słowa zdały!
Gdy wchodzących Filipa i panicza zobaczył chłopak posadzony na straży, przestraszony wczorajszém badaniem, pierzchnął wprost do Franciszka z wieścią, że jakichś dwu, ktoś z Filipem, poszli gwałtem do starego pana. Kamerdyner rzucił jedzenie, zerwał się i wpadł jak oszalały do pańskiego pokoju. Otwierał drzwi, ale przy nich stojący Filip, powiedział mu zimno:
— Idź acan, jesteś tu niepotrzebny.
Franciszek mógł tylko dostrzedz kogoś obok wojewody, siedzącego na krześle: poleciał do pani.
Niezważając już na przytomność stolnikowéj, zawołał w progu stanąwszy:
— Proszę jaśnie pani! jacyś ludzie! jacyś goście u wojewody! Nie wiem, jak weszli. Boże mnie skarz, gwałtem!
Wojewodzina, już i tak gniewna, rzuciła stolnikowéj: „przepraszam” i pobiegła jak bezprzytomna. Potrzeba było przechodzić ogromny szereg pokojów: nie uspokoiło ją to wcale, nie ochłonęła; owszem, gniéw jéj wzrastał, miała mocne postanowienie zrobienia... awantury. Dopadła tak drzwi pokoju wojewody, otwarła je z łoskotem, spojrzała i... skamieniała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.