Wojewoda siedział rękę trzymając na ramieniu syna opartą, rozjaśnioną miał twarz, uśmiechały mu się usta. Spostrzegłszy wojewodzinę, nie zmieszał się wcale.
Jakiś czas stała nie mogąc się ruszyć kobieta, bladła i krwią się oblewała: wzgardliwie patrzał na nią wojewodzic.
Wtém, śmiało przestąpiła próg.
— Panie wojewodo — zawołała wskazując na syna — albo ja, albo on.
Głos jéj drżał...
— Ja albo on, musimy ztąd iść precz; pod jednym dachem z tym... z tym... (wyrazu nie znalazła w myśli) pod jednym dachem my żyć nie możemy.
— Nie zmuszam — odezwał się wojewoda.
— Ja ojca nie opuszczę — rzekł wojewodzic. Cierpiał dosyć on i ja.
Wzrokiem piorunującym rzuciła na nich obu wojewodzina i chwiejąc się, chwytając drzwi, wyszła.
Panowało milczenie. Słychać było chód jéj niepewny, to przyśpieszony, to wolny i... ucichło wszystko. Filip poszedł flegmatycznie ku drzwiom, które zostały otwarte i zamknął je.
Wróciwszy do swojego pokoju, wojewodzina padła na kanapę, gniew ją dusił, krzyknęła i dostała rodzaj epileptycznego ataku...
Rzucono się ratować, w czém i stolnikowa była pomocą, ale że ta ranna godzina sprowadzała zawsze doktora, przybył w porę i zamiast do wojewody, pobiegł do pani.
Starościna rozpadała się tu nad córką krzycząc i lamentując, lecz jak tylko mogła ją powierzyć lekarzowi, porzuciwszy chorą, pobiegła do wojewody.
Chód kobiecy i szelest sukni usłyszawszy stary, chciał kazać drzwi na klucz zamknąć; ale się wzięto do tego zapóźno: starościna w sukni potarganéj, z włosami rozpuszczonemi, z pościeraną twarzą, z któréj bielidło poschodziło miejscami, odkrywając żółte odrażające plamy, wleciała straszna jak harpia, wprost biegnąc z pięściami na wojewodę.
Zatrzymała się jednak o kilka kroków.
— Waćpan mi córkę zabijasz! — krzyknęła. Zbójca jesteś! Waćpan wiesz jaka była umowa, i ten (wskazała na wojewodzica), ten miał iść precz, na zawsze, ten!... Waćpan nam wypowiadasz wojnę!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.