Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja za siebie nie ręczę! — dodał wojewodzic. — Kochałem się szalenie w Pepi, przy niéj omałom się nie zmienił na uczciwego i porządnego człowieka i... i zdradziłem ją dla twojéj różowéj buzi.
Buzia jest śliczna, ani słowa, ale...
— Jam tamtéj aktorki nie warta! — z gniewem zawołała stolnikowa.
— Nie gniewaj się! Każda z was jest w swoim rodzaju perfekcyą, ale Pepi była pączkiem, ty różą rozwiniętą i...
— Impertynent! — krzyknęła gospodyni i skrzywiła się do płaczu.
Nie chcę cię znać! ale pamiętaj! pamiętaj! będziesz mnie kiedyś żałować.
— Z pewnością! — odparł wojewodzic — bo, słowo daję, adoruję cię! Ale żenić się, to zupełnie co innego. Nie mogę! Daję ci słowo, że się nie ożenię! O cóż ci idzie?
Stolnikowa spojrzała niedowierzająco i potrząsła głową.
— Czekaj! — zawołał ze smutną ironią Wicek — cofam słowo! Powiadają, że się cnoty i wady po ojcach dziedziczy, ojcowskie cnoty chciałbym miéć, ale, kiedy on téj Dosi dał się opętać, czyż ja za siebie ręczyć mogę?
— Co za nieszczęście, że ja niémam tego daru opętania! — westchnęła stolnikowa.
Wojewodzic wstał i podszedł ku niéj.
— Kochana stolnikowo! nie gniewaj się! Słowo ci daję, chwila do projektów małżeńskich była źle wybrana. Sama spostrzegłaś, że jestem w usposobieniu niezwykłém. Życie mi się jakoś znudziło, dopiąłem celu, ojciec wolny, niémam co robić!
— Właśnie dlatego powinieneś się ożenić! — przerwała uparta stolnikowa.
Wojewodzic śmiać się począł.
— Prawda, jutro musiałbym być o jejmość zazdrosnym, a pojutrze się z amantem jéj strzelać!
Mimowoli Malinka się uśmiechnęła, ramionami poruszyła, pogroziła na nosie i może przez pewne wyrachowanie, dla obudzenia zazdrości, dodała:
— Pewnie już słyszałeś, że kasztelanic, który się tak kochał w Dosi, przeszedł do mnie!
Spojrzała tryumfująco.