Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc kochana stolnikowo — skonkludował wojewodzic — daleko będzie lepiéj; każ się jemu ożenić z sobą i niech on o mnie będzie zazdrosny: dasz mi piękniejszą rolę.
Chciał ją w rękę pocałowawszy odchodzić, ale go powstrzymała i nie puściła.
— Czegóż tak pilno? — zapytała.
— Zapomniałem właśnie powiedziéć o tém, że mam polecenia od ojca, z którémi jutro jechać muszę. Gospodarowano u nas tak, że jeśli rychło nie zapobieżym, grozi majątkom ruina.
Wyjeżdżam na Podole.
— Jakto? jutro? jutro? nie opowiedziawszy się! tak niespodzianie! — wołała stolnikowa. — Ale to nie może być! Ja nie pozwolę!
— Muszę! — rzekł Wicek. — Wypadło to i dla mnie niespodzianie. Dziś jeszcze muszę się rozmówić z ojcem.
Stolnikowa była prawie gniewna.
— To wygląda mi, jak gdybyś uciekał odemnie! — odezwała się.
— Niestety! prędzéj że ja sam od siebie uciekam! — smutnie dodał Wicek. — Ale to właśnie najtrudniejsze zadanie!
Rozeszli się tak, wojewodzic chłodny, Malinka zagniewana i podrażniona. Różne myśli chodziły jéj po głowie, wszystkie nie do wykonania. Łzy jéj stały w oczach; wojewodzica miała za straconego, a czuła, że go jednego kochała. Innemi bawiła się; dla tego jednego byłaby poświęciła wiele, nawet cząstkę płochości swojéj.
Wieczorem wojewodzic, który już dwór ojcu, towarzystwo, opiekę i cały tryb życia urządził tak, aby się napaści od starościny i wojewodziny obawiać nie potrzebował, przyszedł i całując w rękę wojewodę oznajmił mu, że na parę dni wyjechać musi.
Podróż na Podole, o któréj mówił stolnikowéj, była zmyśleniem, gdyż stary zapytał zdziwiony:
— Dokądże to i po co asindziéj chcesz jechać?
— Mam bardzo pilną potrzebę na dni kilka: muszę! — odezwał się wojewodzic. — Chciałbym moje dawne, różne zobowiązania, interesa poułatwiać, aby się czuć swobodnym.
Byli sam na sam, mogli więc mówić otwarcie.
— Potrzebujesz pieniędzy? — zapytał wojewoda.
— Nie! — rzekł syn — nie są to zobowiązania pieniężne, ale... honorowe.