aby się dała na spoczynek gdzieś zaprowadzić, a cały wieczór spędził na dowodzeniu, iż miała obowiązki względem niego i powinna była z nim powrócić do domu.
Więcéj podobno niż argumenta pomogło jakieś zdrętwienie i apatya, w którą popadła Pepi. Dała się więc wziąć, dała zawieźć, ale gdy się zbliżyli do Lublina, zapragnęła powrócić nie do nowego domu przy ulicy Grodzkiéj, w którym jéj przygotowania ślubne przykre robiły wrażenie, ale do dworku na Winiarach. Zgodził się na to Mellini. Znowu więc całe dawne gospodarstwo potrzeba było instalować po staremu. Pepi zamknęła się w swoim pokoiku, i przepędzała całe dnie samotnie, chodząc po nim lub w jakiémś marzeniu półsenném. Trudno jéj było powrócić do życia. Strańska odwiedziła ją z początku z kondolencyą przychodząc, Pepi zamknęła jéj usta, nie dała mówić, nie chciała słuchać skarg, w ostatku na zaproszenie do niéj, potrząsnęła głową odmawiając wręcz: łatwo się było domyśleć dlaczego.
Tak przechodziły tu dnie smutne, a Mellini zgryziony tém się tylko pocieszał, iż na naturę ludzką zmienną i działaniu czasu oprzeć się niemogącą, rachował.
Pepi nie chciała już ani brać lekcyi śpiewu, ani dotknąć klawicymbała, nie mogła się wziąć do żadnéj roboty, z myślami swemi chodziła dnie całe. Strańska, sama wielce pobożna, ciągnęła do kościoła, lecz dawszy się wziąć Pepi, siedziała w nim nieporuszona, nie mogąc się modlić — i płakała. Nic nie pomagało.
Jednego wieczora, gdy tak chodziła po swéj izdebce, a Melliniego w domu nie było, cień jakiś przemknął się jéj przed oknami, którego ruch i kształt ją przeraził. Pobiegła do drzwi aby je zamknąć, lecz zapóźno: otworzono je gwałtownie i wojewodzic stanął przed nią.
Na widok jego Pepi przybrała postawę tak dumną i groźną, iż, choć nie odezwała się ani słowa, dosyć jéj było, by za próg wyrzucić zuchwalca.
Ręką drżącą pokazała mu na drzwi.
Wojewodzic blady, z twarzą już nie szydersko się uśmiechającą, ale ponurą i zasępioną, jakąś zarazem spokojną i beznamiętną, stanął w progu.
— Nie przychodzę ani się usprawiedliwiać, ani prosić o przebaczenie — rzekł. Chociaż jestem napozór winnym, w sumieniu czuję się czystym. Chcę pannę Pepi pożegnać: tak! pożegnać raz jeszcze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.