i na zawsze. Wybieram się w bardzo daleką drogę, z któréj się zwykle nie powraca.
Dwa słowa, Pepi — i wszystko się skończy....
Pepi cofnęła się parę kroków ku oknu, nie raczywszy nic odpowiedzieć. Spojrzała nań z pogardą i dumą. Chciała być obojętną, ale pierś jéj poruszała się silnie i drżała cała.
Wojewodzic wszedł do pokoiku... wchodząc zatoczył się jak pijany, i padł na krzesło, włosy poprawiając machinalnie. Pot zimny kroplami mu się lał z czoła.
— Dwa słowa, Pepi — rzekł poważnie. Mogłaś mnie osądzić przeniewiercą spotkawszy z tą kobieciną, któréj ja anim nie kochał nigdy, ani o niéj myślał. Była mi potrzebną, pomagała do uwolnienia ojca. Ale tłómaczenie wyda ci się fałszywém jak ja; to téż nie przywiązuję do niego wagi: mówię, abyś wiedziała o tém.
Uznałaś mnie za to winnym śmierci, a potém pogardziłaś i sztylet, który miał służyć do ukarania mnie, rzuciłaś mi pod nogi...
Prawdziwy włoski i bardzo ładny sztylet — dodał szydersko — szkoda go było zostawić tak na ziemi. Podniosłem go i odnoszę... a, żebyś była przekonaną jak mi zawsze miło spełnić każdą wolę twoję... patrz!
To mówiąc dobył sztylet i podniósłszy rękę, ze śmiechem gorzkim i dzikim, wbił go sobie w pierś: — krew trysnęła. Pepi, która stała u okna nie spoglądając na niego, odwróciła głowę gdy rękę podnosił; rzuciła się ku niemu i, niemogąc już zapobiedz silnie wymierzonemu razowi, osłabiła go przynajmniéj. Wyrwała mu natychmiast z piersi żelazo, rzuciła je, i na ramionach jego z krzykiem zawisła.
Głos ten wszystkich z całego domu ściągnął, zbiegły się kobiéty, posłano naprzeciw doktora: Pepi klęcząc, cisnęła rękami pierś zranioną, aby krew utamować...
Wicek choć ciężko ranny, szczęściem nie wbił sobie sztyletu, jak wymierzył, między żebra; silnie schwycona ręka ośliznęła się po kości z żelazem, a krew wylana miała zmazać winę...
Gdy Mellini nadbiegł zdyszany, bo mu sługa drogę zabiegła, dając znać o przypadku, pierwszą rzeczą dlań było rozerwać suknie i ranę opatrzeć. Szczęściem, cudem, niebezpieczną nie była. Pepi raz jeszcze ocaliła mu życie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.