Na tém samém łóżku, na którém go złożono niegdyś napół żywego, porąbanego przez palestrantów, spoczął teraz znowu, a zamiast felczera siadła Pepi doglądać chorego.
W kilka dni potém uspokojony Mellini, przyszedł rano do chorego, z miną wypogodzoną.
— Zmiłujcie się już, pobierzcie się i niech raz temu koniec będzie. Cosa fatta capo ha.
Jak sobie z życiem potém radzić będziecie, nie moja rzecz. Pepi może dokaże tego, że się asindziéj ustatkujesz, albo się wreszcie wyleczy z wielkiéj miłości, co zawsze na dobre wyjdzie.
— Ja wprawdzie — rzekł wojewodzic — nie wybrałem się tu żenić ale miałem umrzeć i uwolnić cię raz na zawsze od wszelkiéj troski... Stało się lepiéj, więc wesele chyba privatissime odbędziemy, bez wszelkiego występu i ceremonii.
— Ale, choćby oto w tym pokoju — zawołał Mellini — byle znowu jakie bałamuctwo nie stanęło na przeszkodzie.
— Potrzebuję błogosławieństwa ojcowskiego — rzekł wojewodzic.
— Hm! — rzekł doktor — nie jestem przeciwko żadnemu błogosławieństwu, chociaż jako lekarz nie mam wielkiéj ufności w jego siłę, ale zawsze jestto specyfik łagodzący i uspakajający. Z tém wszystkiem mnieby się zdawało, że czy je asindziéj weźmiesz na czczo, (to jest przed ślubem) czy po nim — wyjdzie na jedno...
Mellini tak się nowych komplikacyi lękał, że z pomocą pani Strańskiéj skłoniwszy księdza definitora od Dominikanów, aby ślub dał, z zaledwie przygojoną raną wojewodzica do ołtarza poprowadził. Świadkami było dwu doktorów, bo i Biernacki, na wyjezdném już do Krakowa, musiał spełniać ten dla siebie nie miły obowiązek, i dwu palestrantów. Wieczorem w bocznéj kaplicy, połączył państwa młodych ks. definitor, a w dworku przygotowana wieczerza na kilka osób, wcale ślubnych godów pozoru nie miała.
Jednakże wina starego, ks. definitor, świadkowie, trochę pan młody, wypili parę gąsiorków. A co było najgodniejszém uwagi, to że pani Strańska, osoba poważna, szczególniéj gdy duchowni byli przytomni, namówiona do pokosztowania starego węgrzyna, mocno sobie podochociła.
Była w takim jakimś humorze, iż wesoło rozmawiając na uboczu z doktorem, wpół żartem mu oświadczyła, że mimo wstrętu do małżeństwa, gdyby on się starał o nią, dalipanby wyszła za niego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.